Nadal myślę, że nie wszystko, co pierwsze, jest z góry wartościowe - Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną niestety nie jest dziełem wybitnym. Nadal też nie sądzę, że uznanie należy się Masłowskiej już za sam fakt, że napisała książkę, kiedy wielu jej rówieśników zajmowało się jedynie przygotowaniami do matury.
Późniejszy Paw królowej utwierdził mnie w przekonaniu, że Masłowska nie będzie moją ulubioną pisarką, a dramaty jej autorstwa zupełnie nie przyciągnęły mojej uwagi.
Dlatego właśnie najnowsza książka Doroty Masłowskiej była dla mnie wielką niespodzianką. Przeczytałam ją w przerwie między krwawymi reportażami. Miała być odskocznią od poważnej literatury, chwilą odpoczynku. Miałam ją połknąć i zapomnieć. Tymczasem Kochanie, zabiłam nasze koty to całkiem ciekawa lektura.
Masłowska jest dobrą obserwatorką i potrafi pełnymi garściami czerpać ze stale zmieniającej się rzeczywistości. Dzięki temu jej najnowsza powieść to doskonała karykatura współczesnych ludzi snujących się między Starbucksem, kursem jogi, wyprzedażami i Facebookiem. Autorka umiejętnie zagrała stereotypami, przerysowała cechy swoich postaci. Farah i Joanne są głupiutkie i puste, nie potrafią stworzyć głębszych relacji z ludźmi, a pozorną wiedzę czerpią z kolorowych czasopism. Dopełnieniem tej karykatury jest bardzo zgrabnie wykorzystany język pełen zapożyczeń i nieudolnych kalek z angielskiego, ignorujący gramatykę, uproszczony. Masłowska ujęła to celnie, mówiąc, że mową ojczystą bohaterów jej powieści jest Google Translator.
Kochanie, zabiłam nasze koty to książka bardziej skomplikowana, niż by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Pod pozorem banalnej opowieści ukryta jest zabawna karykatura, zaś pod pozorem karykatury ukryte są bardzo ciekawe spostrzeżenia na temat społeczeństwa zabieganych konsumpcjonistów.
Uderzające jest w tej książce właśnie to, czego nie ma. Nie ma tutaj tła, nie ma korzeni. Jeśli pojawia się jakaś forma kultury, to jedynie jako pretekst do bezmyślnego lansu. Historia? Tło kulturowe? O, tak, ale jedynie jako dodatek do aktualnego wizerunku wybrany przez jedną z postaci. W dodatku potraktowany pobieżnie, żeby czytelnik nie miał wątpliwości, że dla bohaterów to dziedzictwo nie ma najmniejszego znaczenia.
Kochanie, zabiłam nasze koty ma jeszcze jedną, bardziej tajemniczą, oniryczną warstwę. Rzeczywistość miesza się bowiem u Masłowskiej z groteskowymi snami. Monotonne życie bywa przedłużeniem sennych marzeń bohaterów. A kiedy autorka wprowadza kolejną postać, pisarkę, kwestia prawdy i fikcji jeszcze bardziej się komplikuje.
Albo Masłowska dojrzewa, albo ja mam mniejsze wymagania. W każdym razie warto było przeczytać tę powieść. W dalszym ciągu nie nazwałabym jej wielką literaturą, ale stała się dla mnie pretekstem, żeby się Masłowskiej przyglądać. Kto wie, może następnym razem powali mnie na kolana.
Strona internetowa poświęcona książce: http://www.kochaniezabilamnaszekoty.pl/
Jak słyszę "Masłowska", to przypomina mi się zdanie Pewnego Mądrego Pana z Tytułami Naukowymi, który jako argument za tym, że "Wojna..." to dobra książka, powiedział, że widać, że autorka czytała Kafkę. Hmmm...phi!, "a kto nie czytał??", pomyślałam wtedy i się zniechęciłam. Ale te Koty chętnie przeczytam, a nóż autorka dojrzała i poczytała coś poza Kafką.
OdpowiedzUsuńM.
Takie "pomiędzy" Hertą a Grocholą (ostatnio czytałam, że dla niej "romantyzm"to chodzenie po plaży, za rękę, w świetle księżyca- NAPRAWDĘ!), jest ok:)
OdpowiedzUsuńM.
Jakże bezkresna jest przestrzeń między Hertą i Grocholą:-)
OdpowiedzUsuńAno, prawda:)
OdpowiedzUsuńM.
Ja znajomość Masłowskiej rozpocząłem właśnie od tej książki i dzięki niej przekonałem się, że twórczość Masłowskiej nie jest tak dramatycznie słaba, jak niektórzy twierdzą :)
OdpowiedzUsuńPowieść co prawda bez fajerwerków fabularnych, ale z ciekawymi zabawami językowymi + zawsze aktualny temat, typu "Quo vadis społeczeństwie?". Ogólnie na plus :)
Ambrose, zgadzam się całkowicie:)
OdpowiedzUsuń