"Spadek" Vigdis Hjorth

Spadek Vigdis Hjorth


Mój ojciec umarł pięć miesięcy temu, w dogodnym lub niedogodnym momencie, zależy od punktu widzenia. [...] Moje rodzeństwo przez całe tygodnie przed jego śmiercią prowadziło zażartą dyskusję o zaliczce a conto przyszłego spadku – chodziło o podział wakacyjnych domków na archipelagu Hvaler. Zaledwie dwa dni przed wypadkiem ojca ja też zabrałam głos i stanęłam po stronie swojego starszego brata przeciwko naszym dwom młodszym siostrom*.

Taki jest punkt wyjścia tej opowieści – śmierć ojca – ale wszystko zaczęło się dużo wcześniej. I taki jest jej pretekst – spadek – ale to nie on jest prawdziwym przedmiotem sporu. W rzeczywistości szczęśliwa rodzina była tylko mitem starannie plecionym wokół tajemnicy sprzed lat.

BLIZNA PO DZIECIŃSTWIE

W pierwszoosobowej narracji teraźniejszość nieustannie miesza się z retrospekcjami, zupełnie jakby wszystko działo się naraz. To idealnie oddaje prawdziwy temat Spadku – nieprzepracowaną krzywdę z przeszłości, która ciągle kładzie się cieniem na losach bohaterów. Nie ustała wraz ze złymi czynami, nie została rozliczona, ciągle się dzieje. W przekładzie Elżbiety Ptaszyńskiej-Sadowskiej opowieść Bergljot sprawia wrażenie nieco chaotycznej, czasem męczącej, wypełnionej trudnymi emocjami i budowanej na bieżąco. To buduje wrażenie, że, narratorka, właściwie dopiero teraz na naszych oczach analizuje swoją krzywdę. Przygląda się jej następstwom, przygląda się sobie. Głaszcze bliznę po dzieciństwie, bo wszyscy inni uparcie udają, że jej nie ma.

O CZYM SIĘ NIE MÓWI

To przyglądanie się sobie w powieści Vigdis Hjorth przywodzi mi na myśl Agnetę Pleijel i jej autobiograficzne Wróżbę i Zapach mężczyzny. Nie ze względu na temat, bo pod tym względem Hjorth jest oczywiście cięższa. W książkach obu pisarek podobieństwo widzę raczej w ciekawości siebie samych z przeszłości, przyglądaniu się sobie na nowo i bez retuszu, w starannym analizowaniu relacji międzyludzkich. Proza Pleijel jest może subtelniejsza, ale to zrozumiałe – bohaterka Hjorth nie może jeszcze mieć tego dystansu, przecież krzyczy z samego środka swojej historii.

Książki Agnety Pleijel to niejedyne skojarzenie. Przychodzi mi do głowy też Stulecie Herbjørg Wassmo. Z tym że tam jest nienazwany On i wielka krzywda niewypowiedziana wprost, tabu, a w Spadku to, o czym się nie mówi, jest nazwane po imieniu. To właściwie cały sens książki Vigdis Hjorth – pozwolić mówić dotąd niewysłuchanym, przyznać, że widzimy ich blizny.

DO KOGO NALEŻY PRZESZŁOŚĆ

Mam jeszcze jedno skojarzenie. Tak otwarcie o innym rodzinnym tabu, bez upiększeń i omówień pisze przecież Karl Ove Knausgård. Całkiem niedawno autobiograficzną Moją walką wyprowadzał Skandynawów ze strefy komfortu i przećwiczył z nimi dyskusję, która odżyła później po premierze Spadku. Najważniejsze jest w niej pytanie o granicę między prywatnymi losami a materiałem literackim. Czy linia, której nie powinno się przekraczać w ogóle istnieje?  Czy można pisać o historii, którą dzielimy z innymi? I do kogo właściwie należy przeszłość?

Kiedy wydano Spadek, w norweskiej prasie zaczęły się pojawiać artykuły, w których pytano między innymi jak to jest rozpoznać swoje losy w fabule takiej książki. Ale Vigdis Hjorth nie wspominała o autobiograficzności tej opowieści. Paradoksalnie potwierdzenie przyszło ze strony tych, którzy nie życzyli sobie ujawnienia zdarzeń z przeszłości – to siostra autorki przyznała, że Spadek ma źródło w historii jej rodziny**.

Tutaj pojawia się jeszcze jedno pytanie, które mogliby sobie zadać uczestnicy tamtej dyskusji – jakie znaczenie ma to, czy ta książka jest autobiograficzna? Co zmienia ta perspektywa? Czy nie rozmywa się ważniejszy problem? Bo przecież Vigdis Hjorth chciała oddać głos niewysłuchanym ofiarom. Czy przesuwając punkt ciężkości tej dyskusji, na nowo się ich nie zagłusza?


* Pierwsze zdania Spadku Vigdis Hjorth.

**Helga Hjorth napisała nawet książkę Fri vilje, która miała być odpowiedzią na Spadek.

Tytuł oryginału: Arv og miljø,
Przełożyła Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska





Photo by Lachlan Gowen on Unsplash

3 komentarze

  1. To nawiązanie do przekształcania własnej biografii w literacką fikcję, odrobinę kojarzy mi się z "życiopisaniem" naszego Edwarda Stachury. Z kolei traumy i Skandynawia przywodzą mi na myśl dorobek Szwedki Majgull Axelsson.

    A tak w ogóle, to chyba powinienem zacząć od tego, że b. miło znowu widzieć Cię na pokładzie! Witaj pośród żywych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, to o czym piszesz jest dosyć normalne w literaturze. Tylko nie w każdym takim przypadku wchodzi w grę rozbrajanie tabu, a chyba właśnie to budzi te dyskusje, o ktrych wspominałam. Jak myslisz?

      I dzięki, bardzo mi miło, że po takiej długiej mojej przerwie zajrzałeś, przeczytałeś i skomentowałeś! :)

      Usuń
    2. Ha, sprawia jest faktycznie o tyle ciekawa, że wspomniane "rozbrajanie tabu" robi zdecydowanie większe wrażenie, kiedy twórca/twórczyni deklaruje, że w tym celu wykorzystano wątki autobiograficzne. Tyle, że jak słusznie zauważyłaś, dyskusja zamiast na postulowanym zagadnieniu, skupiać zaczyna się na owym czerpaniu z własnego żywota. Ale poniekąd to chyba też znak naszych czasów, których wyróżnikiem jest m.in. swoista skłonność do ekshibicjonizmu (wszelkiego typu media społecznościowe to idealna platforma to ukazywania intymnych szczegółów naszego prywatnego życia) i kult JA.

      Usuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.