Uff, zdążyłam. Wkrótce, bo 21 maja, pojawi się polski przekład drugiego tomu najbardziej znanej powieści Karla Ovego Knausgårda. Prawie wszyscy przeczytali już pierwszy, a ja ciągle odkładałam lekturę. A kiedy już się za nią zabrałam, okazało się, że to jedna z tych nieodkładalnych książek, które czyta się długo w noc i nawet się nie zauważa, kiedy minęło pięćset pięćdziesiąt stron.
To zaskakujące, bo gdybym streściła, o czym to jest, nie pomyślelibyście, że to może być aż tak dobre. Sprawdzimy?
Norweski pisarz opowiada swoją historię – nie odnosił dotąd wielkich sukcesów, nie ponosił spektakularnych porażek, napisał kilka powieści, ale nie zdobył jeszcze sławy. Ot, czterdzieści lat zwykłego życia opisanego w sześciu tomach. Wydawać by się mogło, że kontrowersyjny jest tylko tytuł – Moja walka, jednak cała książka budzi emocje. Po pierwsze dlatego, że autor jest szczery i nie wszyscy rozumieją, dlaczego nie retuszuje swoich wspomnień. Po drugie porusza tematy, które szczególnie w Skandynawii są tabu*. I jest jeszcze trzeci element, Knausgård pisze o sobie, ale robi to w tak uniwersalnej, prostej formie, że wielu odnajduje w jego opowieści odległe echo własnych doświadczeń.
Trudno opowiedzieć o tej książce, bo sekret jej sukcesu tylko częściowo tkwi w poruszanych tematach, reszta to kwestia czystego stylu i nastroju, który buduje. Ale gdybym miała wskazać klucz do tej opowieści, byłby nim ojciec. Potem dodałabym śmierć i sztukę.
OJCIEC
Historia Knausgårda skupia się wokół postaci jego ojca. Pisarz mówi wprost, że w dzieciństwie bał się taty, a w relacjach między nimi zawsze było napięcie. To oczywiście nie pozostało bez wpływu na jego przyszłe losy i Moja walka dowodzi tego najlepiej. Ale to nie jest forma terapii, żadne porachunki. To raczej szczery zapis wspomnień i skonfrontowanie ich z nowymi przemyśleniami. Bo autor patrząc na ojca, przygląda się przede wszystkim samemu sobie. Nie tylko dlatego, że odkrywa, jak wielki wpływ miał na niego tata, ale zauważa też, że pod pewnymi względami jest do niego podobny.
W tej sytuacji autor musi przyjrzeć się też własnym relacjom z dziećmi i tu pojawia się sprawa, która jest chyba zupełnie akceptowalna, a jednak budzi sprzeciw części czytelników. Otóż Knausgård pisze szczerze, że ojcostwo nie stanowi jedynego sensu życia, choć jest źródłem szczęścia. Stawia granicę poświęceniu, bo to spełnienie jest najważniejsze, a w jego przypadku nie rodzicielstwo, lecz uprawianie sztuki może wypełnić życie.
SZTUKA
Skoro o sztuce mowa, warto wspomnieć, że w Mojej walce jest ona stale obecna, Dorosły Karl Ove wiesza na ścianie swojej pracowni reprodukcję Newtona Williama Blake'a, nocny pejzaż norweskiego malarza Pedera Balkego czy też fotografie Thomasa Wågströma. Na studiach próbuje czytać Pounda, Rilkego, Mandelsztama, a wcześniej po prostu Saabye Christensena i Petera Høega. Mnóstwo nazwisk i tytułów, mniej i bardziej znanych, zarówno kultura wysoka, jak i ta masowa. Literatura, malarstwo, fotografia, ale to muzyka najbardziej zapadła mi w pamięć i to ona najlepiej wprowadza w czasy młodości Knausgårda. Czego słuchał? Led Zeppelin, Talking Heads, The Chameleons, The The, The Police, U2, a na gitarze grał Space Oddity.
ŚMIERĆ
I jeszcze śmierć, to ona jest klamrą, zaczyna i kończy tę opowieść. Naturalistycznie, bez patosu, bo autor zajmuje się nie samą śmiercią, lecz naszym stosunkiem do niej. Tym jak o niej mówimy, co i dlaczego robimy z naszymi zmarłymi. Pisze o śmierci w ogóle i o śmierci konkretnego człowieka, własnego ojca. I znowu bez retuszu, bez wygładzania, bo u Knausgårda jeśli coś śmierdzi, to śmierdzi. Jest prosto i uczciwie w formie i treści. Między innymi dlatego właśnie zachwyca. I z dokładnie tego samego powodu u innych budzi kontrowersje.
Już wiecie? Wspaniałe, czytajcie.
Chcecie więcej?
Przygotowałam dla Was playlistę z utworami, których słuchał Karl Ove.
To zaskakujące, bo gdybym streściła, o czym to jest, nie pomyślelibyście, że to może być aż tak dobre. Sprawdzimy?
Norweski pisarz opowiada swoją historię – nie odnosił dotąd wielkich sukcesów, nie ponosił spektakularnych porażek, napisał kilka powieści, ale nie zdobył jeszcze sławy. Ot, czterdzieści lat zwykłego życia opisanego w sześciu tomach. Wydawać by się mogło, że kontrowersyjny jest tylko tytuł – Moja walka, jednak cała książka budzi emocje. Po pierwsze dlatego, że autor jest szczery i nie wszyscy rozumieją, dlaczego nie retuszuje swoich wspomnień. Po drugie porusza tematy, które szczególnie w Skandynawii są tabu*. I jest jeszcze trzeci element, Knausgård pisze o sobie, ale robi to w tak uniwersalnej, prostej formie, że wielu odnajduje w jego opowieści odległe echo własnych doświadczeń.
Trudno opowiedzieć o tej książce, bo sekret jej sukcesu tylko częściowo tkwi w poruszanych tematach, reszta to kwestia czystego stylu i nastroju, który buduje. Ale gdybym miała wskazać klucz do tej opowieści, byłby nim ojciec. Potem dodałabym śmierć i sztukę.
OJCIEC
Historia Knausgårda skupia się wokół postaci jego ojca. Pisarz mówi wprost, że w dzieciństwie bał się taty, a w relacjach między nimi zawsze było napięcie. To oczywiście nie pozostało bez wpływu na jego przyszłe losy i Moja walka dowodzi tego najlepiej. Ale to nie jest forma terapii, żadne porachunki. To raczej szczery zapis wspomnień i skonfrontowanie ich z nowymi przemyśleniami. Bo autor patrząc na ojca, przygląda się przede wszystkim samemu sobie. Nie tylko dlatego, że odkrywa, jak wielki wpływ miał na niego tata, ale zauważa też, że pod pewnymi względami jest do niego podobny.
Obraz ojca, jaki mam z tamtego wieczoru w 1976 roku, jest, innymi słowy, podwójny: z jednej strony widzę go takiego, jakiego widziałem wtedy oczami ośmiolatka, nieprzewidywalnego i przerażającego, a z drugiej – jako rówieśnika, przez którego życie pędzi czas, nieustannie porywając ze sobą spore kawały sensu**.
W tej sytuacji autor musi przyjrzeć się też własnym relacjom z dziećmi i tu pojawia się sprawa, która jest chyba zupełnie akceptowalna, a jednak budzi sprzeciw części czytelników. Otóż Knausgård pisze szczerze, że ojcostwo nie stanowi jedynego sensu życia, choć jest źródłem szczęścia. Stawia granicę poświęceniu, bo to spełnienie jest najważniejsze, a w jego przypadku nie rodzicielstwo, lecz uprawianie sztuki może wypełnić życie.
SZTUKA
Skoro o sztuce mowa, warto wspomnieć, że w Mojej walce jest ona stale obecna, Dorosły Karl Ove wiesza na ścianie swojej pracowni reprodukcję Newtona Williama Blake'a, nocny pejzaż norweskiego malarza Pedera Balkego czy też fotografie Thomasa Wågströma. Na studiach próbuje czytać Pounda, Rilkego, Mandelsztama, a wcześniej po prostu Saabye Christensena i Petera Høega. Mnóstwo nazwisk i tytułów, mniej i bardziej znanych, zarówno kultura wysoka, jak i ta masowa. Literatura, malarstwo, fotografia, ale to muzyka najbardziej zapadła mi w pamięć i to ona najlepiej wprowadza w czasy młodości Knausgårda. Czego słuchał? Led Zeppelin, Talking Heads, The Chameleons, The The, The Police, U2, a na gitarze grał Space Oddity.
ŚMIERĆ
I jeszcze śmierć, to ona jest klamrą, zaczyna i kończy tę opowieść. Naturalistycznie, bez patosu, bo autor zajmuje się nie samą śmiercią, lecz naszym stosunkiem do niej. Tym jak o niej mówimy, co i dlaczego robimy z naszymi zmarłymi. Pisze o śmierci w ogóle i o śmierci konkretnego człowieka, własnego ojca. I znowu bez retuszu, bez wygładzania, bo u Knausgårda jeśli coś śmierdzi, to śmierdzi. Jest prosto i uczciwie w formie i treści. Między innymi dlatego właśnie zachwyca. I z dokładnie tego samego powodu u innych budzi kontrowersje.
Już wiecie? Wspaniałe, czytajcie.
Chcecie więcej?
Przygotowałam dla Was playlistę z utworami, których słuchał Karl Ove.
* O tym, jak Skandynawowie odebrali jego książkę, Knausgård opowiadał na przykład w Trójce w programie Z najwyższej półki.
** Cytat pochodzi z elektronicznej wersji książki i znowu nie potrafię podać numeru strony (lokacja 172), ale znajdziecie ten fragment na samym początku Części 1.
Tytuł oryginału: MIN KAMP. FØRSTE BOK. ROMAN,
** Cytat pochodzi z elektronicznej wersji książki i znowu nie potrafię podać numeru strony (lokacja 172), ale znajdziecie ten fragment na samym początku Części 1.
Tytuł oryginału: MIN KAMP. FØRSTE BOK. ROMAN,
Z norweskiego przełożyła Iwona Zimnicka;
Myślałam, że nikt (i nic) mnie nie namówi do tej książki. Nie przepadam za literaturą Skandynawów, a jeszcze czytać o Norwegu... Nie. A jednak zrobiłaś to. Zrobiłaś, bo przestałam się krzywić i zdałam sobie sprawę, że uprzedzenia są niedobre i warto pokonywać swoje strachy i niechęci. Będę pamiętać. Może jak wyjdzie drugi tom, to pierwszy wróci do bibliotek ;)
OdpowiedzUsuńO ja też sie krzywiłam i grzeszyłam podejrzeniem, że to przereklamowane. Ale kupuję ten styl, kupuję tę historię. Ciekawe jest to, że Knausgard wywodzi się z innej kultury, jest ode mnie duzo starszy, a ja już w pierwszym tomie widzę punkty styczne ;) Ksiązki, muzyka - podobne rzeczy niuchał ;)
UsuńTobie wierzę. Jeśli wspaniałe, to po prostu przeczytam:)
OdpowiedzUsuńSłuszna postawa! ;)
UsuńPrzyznaję, że odkąd tylko ta książka pojawiła się na naszym rynku to od razu wzbudziła moją ciekawość. Interesuje mnie przede wszystkim wspomniany styl - bezpardonowy i bezpośredni. Bardzo lubię, kiedy pisarz śmiało posługuje się naturalizmem i odżegnuje się od zbędnego patosu :)
OdpowiedzUsuńNie ma patosu, nawet kiedy mowa o uczuciach. Żadnego zadęcia, żadnego poprawiania rzeczywistosci. I sporo rozważań o sztuce, to też moze Ci się spodobać :)
UsuńREWELACYJNA powieść i już nie mogę się doczekać Księgi Drugiej! Byłam już w takiej desperacji, że o mały włos, a zamawiałabym kolejne tomy po angielsku, co w sumie wciąż jest jeszcze możliwe, bo "Moja Walka" jest TAK DOBRA <3
OdpowiedzUsuńTak, mnie też takie zakupy przyszły na myśl ;) Ale przynajmniej z drugim tomem się powstrzymam, zwłaszcza, że Iwona Zimnicka znowu bardzo zgrabnie tłumaczy.
UsuńPięknie zachęcasz, a ja nie mogę z siebie wyrzucić kilku negatywnych recenzji, według których z książki wieje nudą. Nie jest dobrze czytać zbyt wiele blogów, tylko mącą w głowie ;)
OdpowiedzUsuńAle to tak zwykle jest, nie może się wszystkim podobać, prawda? :) Dlatego powinnaś sama sprawdzić, czy to coś dla Ciebie ;) Udało mi się?
UsuńDla mnie była nieodkładalna, więc nie mogę napisać, że wieje nudą, ale nie dziwi mnie, że ktos może tak uwazać. Myslę, że ten wspaniały (dla nas) "Profesor Stoner" też mógłby się dorobić takiej etykietki, bo tam też nie ma efektów specjalnych ;)
Masz rację, nie może się wszystkim podobać :) Zanim trafiłam na książkę u Ciebie, była u mnie skreślona. Teraz zaczynam się rozglądać nieśmiało po bibliotekach... jak widać trochę mnie jednak przekonałaś ;)
UsuńDobry pomysł, wypożyczenie będzie bezpieczne w tej sytuacji ;)
UsuńChyba nawet nie słyszałam o tym tytule i serii, z pewnością będę miała na uwadze.
OdpowiedzUsuńA mnie się wydawało, że wszędzie tej książki było pełno :) Miej na uwadze, miej :)
UsuńPrzekonałaś mnie :)
OdpowiedzUsuńCieszę się :) Koniecznie daj znać, czy się podobało. Albo co się nie podobało :)
UsuńNo ja jeszcze nie czytałam pierwszego tomu... Ale dzięki Tobie moja lista książek do przeczytania właśnie się powiększyła o kolejną pozycję ;)
OdpowiedzUsuńKajać się czy cieszyć? ;)
UsuńDobrze mi się to czytało, ale z wrażenie nie padłam. Mieszane uczucia wzbudziła we mnie ta książka, raczej daleko od zachwytu...
OdpowiedzUsuńO, a co nie zagrało? Temat, styl? Czy raczej powieść autobiograficzna człowieka znanego z tego, że napisał powieść autobiograficzną to po prostu nie jest coś, co może sprawić, że oniemiejesz? ;)
UsuńNie oniemieję, jeśli w książce nie wydarzy się nic ciekawego ;) A w tej naprawdę nie dzieje się nic, jej siłą jest tylko niesamowita, bezkompromisowa szczerość. Każdy ma jakieś rodzinne sekrety, w każdej rodzinie wydarzyło się coś wstydliwego, każdy upił się w młodości, każdy ma za sobą pierwsze intymne doświadczenia, każdy organizował pogrzeb bliskiej osoby (albo zorganizuje w przyszłości, gwarantuję), itede.
UsuńNie przeczę, że czyta się to dobrze, ale lubię poznawać poprzez książki sytuacje nowe, niosące ze sobą niecodzienne emocje. Tutaj takich nie ma. Pisałam o książce pod tym linkiem:
http://slubnaherbata.blogspot.com/2014/12/karl-ove-knausgard-moja-walka-cz-1.html
Jednocześnie nie wykluczam tego, że sięgnę do kontynuacji ;)
Wszystko rozumiem :) Ja mam trochę inaczej, nie musi się wydarzyć nic ciekawego, żebym oniemiała, czasem zachwyca mnie coś, co nie siedzi w fabule. Ale bez przesady, tu nie oniemiałam, choć nie mogłam książki odłożyć. Oniemieć to mogłam w pierwszej części "Odpływu" Saabye Christensena :)
UsuńPokaźna książka, ale mam wielką ochotę ją przeczytać po tym co napisałaś:)
OdpowiedzUsuńBaaardzo się cieszę! :) Oby się spodobała, bo jak widzisz wyżej, nie we wszystkie gusta trafia. No ale to znane ryzyko, więc może mnie nie skreślisz, jeśli Ci nie podejdzie ;)
UsuńJa też niestety nie słyszałam o tej serii, ale brzmi bardzo ciekawie. Uważam za heroiczne łamanie tabu dotyczącego na przykład relacji z rodzicami, czy opowianie o śmierci bez patostu. Bo jak pomyślę, że sama miałabym tak zrobić...to raczej bałabym się opinii innych. M.
OdpowiedzUsuńNo własnie, w ogóle się nie bał. Za niektóre "wyznania" posypały się na niego gromy. Jeśli posłuchasz wywiadu, który podpięłam wyżej, zobaczysz, co wywołało oburzenie. Nie chcę spoilerować (to nie są jakieś punkty zwrotne, ale zawsze przyjemniej samodzielnie odkrywać), ale pewnie domyślisz się tego, czytając książkę :)
UsuńPrawie wszyscy przeczytali...ja jeszcze nie. ;) A mam ten tom już od dawna i obiecałam sobie, że do premiery drugiego zdążę przeczytać. Teoretycznie mam jeszcze szanse, a praktycznie... Hmm.. ;)
OdpowiedzUsuńSpokojnie, najwyżej przeczytasz oba naraz ;) Ciekawe czy Ci się spodoba, daj znać, kiedy się wgryziesz ;)
Usuń