Lunatyczna kraina

Ostatnio sporo było tutaj literatury polskiej, więc dla odmiany wybierzemy się w daleką podróż. Mia Couto, pisarz pochodzący z Mozambiku zabierze nas do krainy onirycznej i baśniowej. W takim właśnie niezwykłym miejscu osadzona jest akcja opowieści ze zranionego walką kraju, Lunatycznej krainy. Wojna w książce Couto nie znajduje się wprawdzie na pierwszym planie, ale stanowi tło i ważną motywację działań bohaterów, odciskając na ich życiu wyraźne piętno.

BŁĄKISNUCIE*


mia couto, lunatyczna kraina, karakter, recenzja
Nie bez powodu przyszła mi na myśl podróż, Lunatyczna kraina jest bowiem powieścią drogi. Jej wyjątkowość polega jednak na tym, że równocześnie jest prostą powieścią szkatułkową. Wędrują zarówno główni bohaterowie, Muidinga z Tuahirem, jak i postać z pamiętników, które czytają. W dodatku droga zdaje się być synonimem zmian, którym podlega cały świat. Tym sposobem wszyscy wędrując, wracają wciąż do punktu wyjścia, a równocześnie ich otoczenie podlega nieustannym przeobrażeniom.

Wędrówka Muidingi i jego starego towarzysza przywodzi na myśl te sny, w których kluczymy, nie mogąc odnaleźć celu. Ale sytuacja głównego bohatera jest jeszcze bardziej surrealistyczna, bo chłopiec nie pamięta kim jest i uczy się siebie na nowo. W dodatku nie może się oprzeć wrażeniu, że istnieje związek między nim, a bohaterem pamiętników, które przypadkiem znalazł. Czyż to nie brzmi cudownie tajemniczo?

Powiedział, że są dwa sposoby odejścia:  jeden to ruszyć w drogę, drugi oszaleć. Mój ojciec wybrał obie drogi - jedną nogą tkwił w obłędzie odejścia, drugą w szaleństwie pozostania.
- Dlatego powiadam ci: nie liczy się cel, tylko droga**.

NIESPODZIEGADKI


Jednym Lunatyczna kraina kojarzy się przede wszystkim z powieścią drogi, innym z Czekając na Godota, mnie oprócz tego skojarzyła się z baśniami. Przeplatające się losy Muidingi i Kindzu obfitują bowiem w niesamowite wydarzenia, a zadania przed którymi obaj stają przypominają te, które muszą wypełnić właśnie bohaterowie baśni i niektórych mitów. 

...powinienem ruszyć nad ocean, przemierzyć ostatnią wargę ziemi, gdzie woda budzi pragnienie, a na piasku nie zostają ślady. Mam zabrać ze sobą amulet podróżnych i trzymać go w starej łupinie owocu ncuácuá. I odszukać rubieże, gdzie ludzie nie ciułają żadnych wspomnień. Aby się uwolnić od śledzącego mnie ojca, nie wolno mi też zostawiać za sobą żadnych śladów. Mój trop będzie jak trop ptaków o zachodzie słońca***.

Dodatkowo ten fantastyczny efekt jest potęgowany przez niezwykły język, jakim posługuje się autor. Tłumaczenie musiało być nie lada wyzwaniem dla Michała Lipszyca, który trafnie zauważył, że sama proza Couto jest bohaterką i artystycznym surowcem jego książki****. Trzeba jednak zauważyć, że tłumacz doskonale poradził sobie z tym zadaniem, co chyba najbardziej zauważalne jest w neologizmach, po których nie sposób się nieuważnie prześlizgnąć. Bo tylko w tak wyjątkowej prozie występują niespodziegadki (s. 17) i płaczygłupki (s. 21), bohaterowie się błąkisnują (s. 27) lub, co gorsza, śmiertelnieją w omdlagonii (s. 27). Mistrzostwo autora i tłumacza polega na tym, że tekst tak bogaty w gry językowe nie jest sztuczny ani śmieszny. Przeciwnie, doskonale współgra z niesamowitą treścią, tworząc niezapomnianą całość.

Przeczytajcie! To jest dobra literatura.

PS A może chcielibyście później obejrzeć ekranizację?

* Śródtytuły pochodzą z powieści.
** Mia Couto, Lunatyczna kraina, Wydawnictwo Karakter 2010, s. 40.
*** tamże.
**** Bardzo ciekawe uwagi Michała Lipszyca na temat pracy nad tym tekstem zamieszczono na końcu książki. Polecam Waszej uwadze, bo choć krótkie, można się z nich sporo dowiedzieć.


Tytuł oryginału: Terra sonambula,
Przełożył Michał Lipszyc, 

Mróz - audiobook

Prognoza na dziś? Najwyższa temperatura 31°C, temperatura odczuwalna 32°C, prawdopodobieństwo burzy 60%. Zalecenia? Pić wodę, czytać Mróz! Nie od dziś wiadomo przecież, że na upał najlepsza jest mrożąca krew w żyłach lektura.  Sprawdzimy czy to działa? 

METEOKRYMINAŁ


mróz, marcin ciszewski, audiobook, recenzjaOstatnio rzadko czytuję kryminały, więc z tym większym zapałem zabrałam się za książkę Marcina Ciszewskiego. Wprawdzie wcześniej o nim nie słyszałam i wybierałam w ciemno, ale autor znany był już wielbicielom fantastyki, a przed kilkoma laty postanowił spróbować swoich sił w kolejnym gatunku. I tak zapoczątkował serię kryminałów z ekstremalnymi zjawiskami meteorologicznymi w tle - mróz, upał i wiatr.

Pierwsza część, rzeczony Mróz, zaczyna się śmiercią warszawskiego meteorologa (nomen omen - Wicherka), który przewidział gwałtowne ochłodzenie, śnieżyce, wiatr i wszystko to, co kojarzy się raczej z Syberią niż centralną Polską. Dochodzenie powierzono ekipie policjantów, którzy szybko odkryli, że muszą sprostać znacznie poważniejszemu zadaniu niż tylko znalezienie mordercy. Dość wspomnieć, że w grę wchodzi polityczny spisek i wielkie pieniądze.

Brzmi nieźle? Jasne! Przez kilka pierwszych rozdziałów byłam zachwycona pomysłem, poczuciem humoru, porywającą narracją. A potem... wszystko się popsuło. 

SYNDROM "GRY O TRON"

Na początku autor sam sprytnie rozbrajał potencjalne zarzuty, każąc głównemu bohaterowi komentować z niedowierzaniem mniej prawdopodobne wydarzenia. Ale z każdym kolejnym rozdziałem Ciszewski coraz bardziej popuszczał wodze fantazji. W rezultacie pojawiło się kilka rozwiązań, które swoim rozmachem bardziej pasowałyby do przygód Jamesa Bonda niż Jakuba Tyszkiewicza z naszej stołecznej policji. I nie miałabym zastrzeżeń, gdyby autor był konsekwentny i uprawdopodobnił wszystko w opisywanym świecie, ale te elementy raziły nawet w wykreowanych okolicznościach, w których przecież pozwala się na więcej. Najuczciwiej byłoby poprzeć uwagi przykładami, ale wtedy musiałabym zdradzić fabułę. Nie chcę zgrzeszyć spoilerem, wybaczcie enigmatyczność.

Dodatkowo Ciszewski zastosował zabieg, który ostatnio wykorzystują chętnie twórcy niektórych seriali - podkręcanie akcji pikantnymi momentami. Dłużyzna, scena seksu, akcja zwalnia, scena seksu. Tani chwyt, a w przypadku Mrozu zupełnie niepotrzebny, bo zgrabna narracja obroniłaby się bez takich zagrywek. Krótko mówiąc, autor przedobrzył, a szkoda, bo początek był tak obiecujący, że skłonna byłam wybaczyć nawet schematycznych bohaterów.

Rada jest taka: przeczytajcie do połowy, potem wymyślcie własne zakończenie. A jeśli już musicie poznać całość, to polecam audiobook, bo rewelacyjny lektor - Krzysztof Banaszyk - wynagradza nawet słabe rozwiązanie akcji i ratuje tę książkę.

Zatem - czy "Mróz" rzeczywiście chłodzi? O tak, wyśmienicie. Niestety najlepiej studzi rozpalone wcześniej emocje.

Gotowi na trzecie spotkanie z Nike 2014? Wśród nominacji, którym przyglądam się z ciekawością znalazła się także ta dla Patrycji Pustkowiak. Jej debiutancka powieść, Nocne zwierzęta, zyskała już opinię rzeczy ostrej, świeżej i miano mocnego debiutu. Ale głosy są oczywiście podzielone i nie brakuje czytelników, których ta książka rozczarowała. Jak to naprawdę jest z Pustkowiak? Zjawiskowa czy przereklamowana? Niestrudzona Ekruda wszystko sprawdziła, a oto wnioski:

SEX, DRUGS & KORPOLUDKI

Bohaterki są dwie - Tamara i Warszawa. Ta druga ma wszystko, czego pierwsza potrzebuje. Wystarczy pójść w miasto i zapolować, a w tym Tamara jest naprawdę dobra. Zna odpowiednie miejsca i ludzi, a jeśli nie zna, szybko znajdzie frajera, który postawi kolejnego Jacka Daniel'sa, łudząc się, że ta inwestycja się opłaci. Nic z tego, seks jest jedyną używką, którą Tamara bez żalu odstawiła. Zastąpiła go pornografią, mniej z nią zachodu.

nocne zwierzęta, patrycja pustkowiak, recenzja, nike 2014
Kobieta prowadzi autoeksperyment na własnym organizmie, w który bez wahania gotowa jest wprowadzić każdą substancję zmieniającą stan świadomości. Duże ilości alkoholu i różne narkotyki naraz, taki jest plan na weekend. Tak się bawią ludzie wypluci przez korporacje.

– Nalegałabym na alkohol – mówi Tamara. – Nic poniżej alkoholu nie załatwi sprawy.
Marcelina odpowiada, że nie może dziś zabawić, ma na tę sobotę szereg planów: zakupy, fryzjer, joga.
– Joga – śmieje się Tamara. – Też to przerobiłam, wszystko od a do z. Ateizm, joga, runy anielskie. Podróż do Indii, podróż w głąb siebie, mantry w sanskrycie, zielona herbata. Psychoterapeuta, deprim, kokaina.*

Od początku wiadomo, jak ta przygoda się skończy. Morderstwo w pierwszym zdaniu, nikt nie może być zaskoczony. Dalej można spodziewać się zapisu upodlenia, odrażającej relacji ze staczania się.

PRZYJACIELE NA FACEBOOKU I BIORZEPA

Nocne zwierzęta miały być "powieścią alkoholową z kobietą w roli głównej"**, ale Pustkowiak przemyciła w nich coś więcej. Stworzyła satyrę na współczesne społeczeństwo, przynależność do którego ściśle odzwierciedlają urodzinowe życzenia na Facebooku. Zaludniła opowieść postaciami pustymi jak wydmuszki, karykaturami samych siebie żywiącymi się biorzepą i mefedronem. Jak jeden mąż podążającymi za najnowszymi modami. Tamara Mortus prowadzi więc obserwacje i nie szczędzi ironicznych uwag.

Oglądanie telewizji uważała zresztą za formę kontestacji, bowiem zgodnie z obowiązującymi trendami najmodniej było telewizora nie mieć i ostentacyjnie to głosić. Gdziekolwiek zdarzyło jej się ostatnio zawitać, którąkolwiek gazetę otworzyć, wszędzie słyszała albo czytała: „Doprawdy, to ktoś sławny? Ostatnią sławą, jaką widziałam w telewizji przed wyrzuceniem odbiornika, był Borys Jelcyn”. Albo: „Od trzech lat nie mamy w domu telewizora. Zdecydowaliśmy się wychowywać Polę w kulcie natury. Może ciasteczko? Nie, nie to! To są orzechy piorące!”. Oraz: „Dlaczego brałem tyle kokainy? A oglądał pan kiedyś kabareton na Dwójce?”.

Uszczypliwie jest na pewno, bywa też błyskotliwie i dowcipnie. Czasami jednak razi dosyć grubo ciosany humor, innym razem wymuszone bon moty i pojawia się wątpliwość, czy aby na pewno można je usprawiedliwić przyjętą konwencją. I czy niektórym akapitom nie doskwiera przerost formy nad treścią. 

Jeśli założyć, że to wszystko przemyślane, a mielizny mają podkreślić, że Tamara Mortus nie jest w najlepszej formie, to "Nocne zwierzęta" są niezłe. Ja jednak nie znalazłam w tej książce niczego wyjątkowego, tej świeżości, o której od lat pisuje się w recenzjach debiutów. Doceniam ciekawy pomysł, w końcu taka bohaterka upadła/upodlona nie pojawia się często, ale dostrzegam też mniej udane elementy. Nie ma chemii, ot, paradoks.

Nike? Może następnym razem.

* Wszystkie cytaty tradycyjnie z wersji elektronicznej: Patrycja Pustkowiak, Nocne zwierzęta, Wydawnictwo W.A.B. 2013.
** Z opisu na czwartej stronie okładki.

Patrycja Pustkowiak, Nocne zwierzęta, Wydawnictwo W.A.B. 2013.

Miasto Szklanych Słoni

Ostatnio trafiam na bardzo ciekawą polską literaturę i coraz częściej za jej sprawą mam ochotę dzielić się odkryciami. Tym razem znalazłam powieść przedziwną - Miasto Szklanych Słoni Mariusza Sieniewicza. Nie jest to taka świeżynka jak te, o których wspominałam poprzednio w związku z Nagrodą Nike, ale jeśli ktoś nie zna jeszcze tej książki, to najwyższy czas to zmienić. Gotowi? Zaczynamy:

OPOWIEŚĆ O MIEŚCIE


miasto szklanych słoni, mariusz sieniewicz, recenzja
Tytułowe miasto jest niezwykłe, choć przypomina miejsca, które znamy. Ma burmistrza, proboszcza, lokalne zwyczaje i zakład przemysłowy, który organizuje życie mieszkańców. Ale na tym kończy się to, co normalne, bo już na dworcu podróżnych wita diabeł grający na akordeonie, w piątki miejscowa elita spotyka się na seansach spirytystycznych, a proboszcz regularnie organizuje nietypowe nieszpory z kartami, papierosami i winem. I właśnie nad tym niezwykłym miastem góruje huta szkła:

Dzięki hucie miasto jest największym w kraju producentem szklanych słoni. Wytwarza więcej emblematów szczęścia niż całe Chiny. Może ze względu na zaniedbany pijar, a może przez okoliczności przyrody - pasma gęstych lasów i rozlewiska północnych jezior - daleki świat nie domyśla się istnienia miasta, jakby źródło szczęścia musiało pozostać anonimowe. Mieszkańcy nie mają o to pretensji. Zawsze przecież mogliby zostać wepchnięci do czegoś gorszego, a tak uczestniczą w bajce.*

Poza groteską, która wyłania się z opisu miejscowych notabli, uderzająca jest też oniryczna atmosfera, która panuje w tej historii. Całe miasto rządzi się bowiem logiką snu, która dopuszcza niesamowite wydarzenia. Wszystko może być przenośnią i równocześnie nic przenośnią być nie musi, bo Miasto Szklanych Słoni powstaje ciągle na nowo w wyobraźni głównego bohatera i poza jego opowieścią nie istnieje. A właściwie nie występuje w tej samej formie, bo z każdej narracji może wyłaniać się zupełnie nowe miasto podlegające wyłącznie kaprysom opowiadającego. Tytułowe miasto jest dziełem Jana Kwiecistego, kloszarda, który jest równocześnie opowiadającym i opowiadanym, co nie pozostaje bez wpływu na świat przedstawiony.

Powiedzieliście Państwo: widzialność jest płaską dekoracją, nie wywołuje konfliktów. To dlatego łatwo uzgodnić jedną opowieść, w której żyją szczęśliwie mieszkańcy miasta. Dawno już minęły czasy, gdy ktoś sprawdzał prawdziwość opowieści, gdy wbijał paznokcie w dekorację, próbował ją zniszczyć lub poprzestawiać. Mieszkańcy uwierzyli w to, co jest. Do głowy im nie przychodzi, że mogłaby istnieć inna opowieść.**

Ta surrealistyczna atmosfera spotęgowana jest językiem, którym jest opowiadana. Pełnym metafor, oryginalnych porównań, subtelnego poczucia humoru. W efekcie, nawet odurzony opowieścią narrator powtarza sobie raz po raz, że nie zwariował. Zaklina rzeczywistość.

WYBIERZ SOBIE INTERPRETACJĘ


Fantastyczna fabuła, której streścić nie sposób, stanowi pułapkę, a bezbronny czytelnik wpada w nią, gdy tylko da się ponieść narracji. Pierwszym kluczem do interpretacji jest oczywiście sama opowieść i warto na przykład zastanowić się, co oznacza "dyktat poprawnego widzenia"***, z którym z sukcesami walczy miejscowy okulista.

Sceptyczny dotychczas wobec moich metod pacjent Zagwoździński z torbielą w końcu pękł. Wyjawił to, co mu siedziało pod powiekami od miesięcy: " Jestem kangurem! Torbę mam wypchaną tequilą". Gdy tylko wyjawił swój sekret, wywołał radosne poruszenie słuchających. A on zapewnił wszystkich: "Kochani, na każdego czeka wyimaginowana Australia! Jeśli ktoś nie może się doczekać, zapraszam do mojej!".****

Książka o niewyobrażalnym szaleństwie czy raczej o szalonej wyobraźni? A może ani jedno, ani drugie? Bo autor podrzucił wiele innych tropów, które kuszą by za nimi podążyć. Spośród nich najbardziej zaskakujący jest chyba ten dotyczący roli kobiet, które opowiadający obsadził w doprawdy nietypowych rolach. To publicystyczne echo niejednemu czytelnikowi zabrzmi fałszywą nutą w na wskroś fantastycznej historii.

Ale możliwości jest więcej, interpretacji domagają się wszystkie stłoczone wątki. Lecz o tym sza! Przeczytajcie i sami wybierzcie właściwą opowieść.



* Mariusz Sieniewicz, Miasto Szklanych Słoni, Wydawnictwo Znak 2010, s. 16.
** Tamże, s. 39. 
*** Tamże, s. 47.
**** Tamże.

Mariusz Sieniewicz, Miasto Szklanych Słoni, Wydawnictwo Znak 2010.

Obsługiwane przez usługę Blogger.