To chyba pierwszy raz, kiedy miałam kłopot z wybraniem etykiety, którą oznaczam swój tekst. Ręka zadrżała mi nad "literaturą dla młodzieży", bo wyobraziłam sobie jaką drogą pobiegną skojarzenia. W dobie błyszczących wampirów i innych kiczowatych bohaterów książek dla nastoletnich odbiorców to określenie ma prawo kojarzyć się z czymś co najmniej mało ambitnym. Obawiałam się, że odstraszę potencjalnych czytelników, co byłoby ze wszech miar niedobre, bo Zdobywam zamek niewiele ma wspólnego ze stereotypowo postrzeganą "literaturą młodzieżową".
Należy zacząć od tego, że książka została po raz pierwszy wydana w 1948 roku, a jej autorką jest Dodie Smith. To nazwisko powinno być znane wszystkim, którzy w dzieciństwie czytali 101 dalmatyńczyków i ich na pewno nie trzeba długo przekonywać, że autorka potrafi pięknie pisać. Książka, o której mowa to lektura dla odrobinę starszych czytelników i chyba jedynie u nas do niedawna tak słabo znana.
Zdobywam zamek to pamiętnik fikcyjnej Cassandry Mortmain, która wraz z rodziną mieszka w odrobinę zaniedbanym, lecz wciąż imponującym zamku. Rzecz dzieje się w latach trzydziestych minionego wieku, więc mieszkanie w zamku nie jest czymś powszechnym. Trzeba jednak przyznać, że Mortmainowie są tak oryginalną familią, że doprawdy nie mogliby sobie wybrać lepszego miejsca zamieszkania. Poza Cassandrą do tej szalonej ferajny należą: ojciec - pisarz, który cierpi na niemoc twórczą, piękna macoszka o imieniu Topaz, jeszcze piękniejsza siostra zwana Rose i brat Thomas. Oprócz nich w zamku mieszka Stephen, którym Mortmainowie zaopiekowali się po śmierci jego matki. W rzeczywistości jednak to on opiekuje się tą zubożałą rodziną, choć wszyscy zdają się żyć w złudzeniu, że jest jak dawniej.
Pewnego dnia prawdziwy właściciel zamku umiera i w okolicy zjawiają się jego spadkobiercy. Dwaj młodzi Amerykanie i ich interesująca matka wprowadzają w monotonne życie Mortmainów mnóstwo zamieszania i nadzieję na odmianę podłego losu.
Tę prostą, ale bardzo wciągającą fabułę poznajemy z perspektywy piszącej pamiętnik Cassandry, dzięki czemu możemy przy okazji obserwować jak zmieniała się sama narratorka. Na początku odrobinę naiwna dziewczynka przeistacza się bowiem we wrażliwą młodą kobietkę, która z właściwą sobie przenikliwością opisuje perypetie rodziny. Gdybyśmy grali w kalambury i musiałabym opowiedzieć o tych zapiskach bez użycia słowa "urocze", byłabym w nie lada kłopocie. Trudniej byłoby chyba tylko wtedy, gdybym musiała też unikać określenia "zabawne", bo dowcip Cassandry naprawdę mnie urzekł.
Zobaczcie sami, tak pisała o swojej macosze:
Ostateczny argument? Wydawca porównał tę książkę do Błękitnego zamku Lucy Maud Montgomery, a jeśli jesteście już z pokolenia Harry'ego Pottera to dodam, że J.K. Rowling podobała się charyzmatyczna Cassandra, o czym z dumą informuje czwarta strona okładki. A jeśli tak jak ja załapaliście się na jedno i drugie, musicie poznać też książkę Dodie Smith, bo to najprawdziwsza klasyka, na wydanie której w Polsce przyszło nam nieprzyzwoicie długo czekać.
Zdobywam zamek to pamiętnik fikcyjnej Cassandry Mortmain, która wraz z rodziną mieszka w odrobinę zaniedbanym, lecz wciąż imponującym zamku. Rzecz dzieje się w latach trzydziestych minionego wieku, więc mieszkanie w zamku nie jest czymś powszechnym. Trzeba jednak przyznać, że Mortmainowie są tak oryginalną familią, że doprawdy nie mogliby sobie wybrać lepszego miejsca zamieszkania. Poza Cassandrą do tej szalonej ferajny należą: ojciec - pisarz, który cierpi na niemoc twórczą, piękna macoszka o imieniu Topaz, jeszcze piękniejsza siostra zwana Rose i brat Thomas. Oprócz nich w zamku mieszka Stephen, którym Mortmainowie zaopiekowali się po śmierci jego matki. W rzeczywistości jednak to on opiekuje się tą zubożałą rodziną, choć wszyscy zdają się żyć w złudzeniu, że jest jak dawniej.
Pewnego dnia prawdziwy właściciel zamku umiera i w okolicy zjawiają się jego spadkobiercy. Dwaj młodzi Amerykanie i ich interesująca matka wprowadzają w monotonne życie Mortmainów mnóstwo zamieszania i nadzieję na odmianę podłego losu.
Tę prostą, ale bardzo wciągającą fabułę poznajemy z perspektywy piszącej pamiętnik Cassandry, dzięki czemu możemy przy okazji obserwować jak zmieniała się sama narratorka. Na początku odrobinę naiwna dziewczynka przeistacza się bowiem we wrażliwą młodą kobietkę, która z właściwą sobie przenikliwością opisuje perypetie rodziny. Gdybyśmy grali w kalambury i musiałabym opowiedzieć o tych zapiskach bez użycia słowa "urocze", byłabym w nie lada kłopocie. Trudniej byłoby chyba tylko wtedy, gdybym musiała też unikać określenia "zabawne", bo dowcip Cassandry naprawdę mnie urzekł.
Zobaczcie sami, tak pisała o swojej macosze:
To słynna modelka malarzy, która twierdzi, że na chrzcie dano jej na imię Topaz. Nawet jeżeli to prawda, nie ma takiego prawa, które zmuszałoby kobietę, by przy takim imieniu pozostać.A tak o obrazie, do którego pozowała:
Nazywa się to "Kompozycja"; ale Allardy namalował ją jeszcze bledszą, niż jest i "Dekompozycja" lepiej by pasowało*.A całość też czyta się naprawdę doskonale, zwłaszcza, że upstrzona jest smakowitymi aluzjami literackimi, które rozszyfrowano w przypisach na wypadek, gdyby nie były dla wszystkich czytelne. Idę o zakład, że taki pamiętnik może się podobać nawet tym, którzy młodzieżą bywają nazywani już tylko przez grzeczność. Na pewno duża w tym zasługa Magdaleny Mierowskiej, która tak zgrabnie tę książkę przełożyła, że momentami nie sposób oderwać się od lektury.
Ostateczny argument? Wydawca porównał tę książkę do Błękitnego zamku Lucy Maud Montgomery, a jeśli jesteście już z pokolenia Harry'ego Pottera to dodam, że J.K. Rowling podobała się charyzmatyczna Cassandra, o czym z dumą informuje czwarta strona okładki. A jeśli tak jak ja załapaliście się na jedno i drugie, musicie poznać też książkę Dodie Smith, bo to najprawdziwsza klasyka, na wydanie której w Polsce przyszło nam nieprzyzwoicie długo czekać.
PS Lekturę można uzupełnić filmem, który został nakręcony na podstawie tej powieści w 2003 roku. Gra tam rewelacyjny Bill Nighy i kilkoro innych ciekawych aktorów. Nie przestraszcie się różowawego plakatu, obejrzyjcie!
* Oba cytaty pochodzą z pierwszego rozdziału książki Zdobywam zamek w wersji elektronicznej (wydanej całkiem przyzwoicie przez Świat Książki), więc nie mogę niestety podzielić się numerem strony.
Tytuł oryginału: I Capture the Castle
Tytuł oryginału: I Capture the Castle
Przełożyła Magdalena Mierowska
Brzmi to całkiem nieźle! A nuż przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńJak widać, szczerze polecam:)
UsuńNapisałaś urzekającą recenzję, a "Błękitny zamek" wspominam z rozrzewnieniem, więc oczywiście nie oprę się przyjemności odkrycia tej klasyki:)
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Jestem zaskoczona, że takie ładne książki tak długo muszą czekać na wydanie w naszym pięknym kraju. Cieszę się, ze Świat Książki się zdecydował! Odkryj klasykę, odkryj koniecznie:)
UsuńAnia z Zielonego Wzgórza nigdy nie została moją przyjaciółką, ale z Harrym Potterem byliśmy całkiem dobrymi znajomymi. Wychodzi na to, że warto dać szansę tej książce - moja młodsza kuzynka zaczyna powoli zarażać się czytaniem, więc może sprawię jej tę lekturę na nadciągający dzień dziecka :)
OdpowiedzUsuńKuzynka jest szczęściarą, jeśli takie prezenty dostaje:) Ja też staram się dzielić książkami z młodszym pokoleniem, ale to jeszcze za młodzi czytelnicy na taką lekturę, więc będzie trzeba poczekać z dziesięć lat:)
UsuńHehe, ja też uważam się za szczęściarza z racji faktu, że mogę komuś darować książki jako prezenty. Uwielbiam czytać, ale równie dużą przyjemność sprawia mi widok innego człowieka pogrążonego w lekturze :)
UsuńO, tak, zwłaszcza jeśli wsiąknie w książkę, którą się mu poleciło:) Odczuwam dziwną odpowiedzialność za książki, które komuś polecam;)
UsuńKupiłam książkę gdy było o niej w blogosferze głośno, ale gdy już ją miałam na półce jakoś straciłam zainteresowanie. Nie mogłam znaleźć żadnego argumentu za tym, że to książka dla mnie i tak stoi. Ale teraz przeczytam, czekałam na ten moment - w końcu poleca ją ktoś kogo opinii w pełni ufam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo miło to czytać:) Mój e-book też się na swoją kolej wyczekał, ale kiedy w końcu zaczęłam czytać, nie mogłam się oderwać. Jest w tej książeczce coś niezwykłego - taka prosta, a tak urzeka:)
UsuńKsiążka może przypaść mi do gustu. Dam jej szansę.
OdpowiedzUsuńDaj i napisz, czy ją wykorzystała:)
UsuńWiele razu już ta książka obijała mi się o oczy na blogach, ale jak dotąd nikt skutecznie mnie do niej nie zachęcił. Do tej chwili, do Twojej recenzji. :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, to strasznie przyjemne uczucie, kiedy ktoś poczuje się zachęcony moimi zachwytami:) Mam nadzieję, ze nie będziesz rozczarowana:)
UsuńZawsze waham się przy młodzieżówkach, ale w tym wypadku widzę, że nie mam co się wahać, tylko zabierać się za czytanie, bo to klasyk jest :)
OdpowiedzUsuńTak, klasyk i dosyć wyjątkowa młodzieżówka. Wyjątkowo mnie urzekła:) Ciekawe czy w Twój gust tez by trafiła:)
UsuńOstatnią powieścią dla młodzieży, którą czytałam był "Osobliwy dom pani Perelgrine" i niestety bardzo się rozczarowałam. Ale "Zdobywam zamek" przeczytam na pewno, bo nigdy nie rozczarowałam się Twoimi poleceniami, no i nazwisko autorki to też dobra reklama:) M.
OdpowiedzUsuńO, ale mi zabiłaś ćwieka, słyszałam wiele dobrego o "Osobliwym domu pani Peregrine" i planowałam czytać. Teraz będę musiała to przyśpieszyć, żeby sprawdzić, do której opinii się przychylę:)
UsuńTo koniecznie daj znać, co sądzisz:) Ciekawa jestem Twojego zdania:) M.
UsuńNa pewno podzielę się wrażeniami (jak zwykle) :)
UsuńI ja jestem ciekawa Twojej opinii o "Osobliwym domu...", bo jak zresztą wiesz, je należę do tej grupy, której się podobała :)
OdpowiedzUsuńO "Zdobywam zamek" słyszałam wiele dobrego, ale opinie te jakoś mnie nie przyciągnęły na tyle by sięgnąć. Ale jak już wiadomo, nie jest najistotniejsze, jak się mówi, ale też kto mówi... czy też w tym przypadku - pisze. Zapisuję sobie zatem, że muszę przeczytać koniecznie.
PS. Odzywam się może nie za często, ale czytam Ekrudę od deski do deski. Miłego weekendu :)
Naprawdę bardzo mi miło, że zaglądasz:) A Twoją recenzję "Osobliwego domu" pamiętam i głównie ją miałam na mysli, odpowiadając na komentarz M. :) Pamiętam, że własnie po Twoim tekście zapragnęłam to przeczytać, ale co ciekawe kompletnie zignorowałam etykietkę "młodzieżówka";) W każdym razie muszę teraz szybko przeczytać, bo mi nie daje spokoju jak to z tą książką jest:)
UsuńJak mogłabym nie czytać? Ekruda jest jednym z trzech blogów, z którymi zawsze jestem na bieżąco :)
UsuńCzekam na recenzję niecierpliwie. Poza tym lubię w ten sposób weryfikować "przydatność" pozostałych recenzji blogerów, których czytam. Choć oczywiście Twojej "przydatności" już potwierdzać nie trzeba ;)
Czy pisałam już, że mi miło?:) Moje zdanie o Twoim blogu znasz, więc nie zasypię cię teraz kolejnymi wyrazami uznania, żeby nas nikt nie posądził o udział w kółku wzajemnej adoracji;)
UsuńAle rzeczywiście dobrze jest na podstawie recenzji sprawdzić z kim dzieli się upodobania książkowe. Ja już co najmniej kilka świetnych książek odkryłam dzięki temu, że polecał je ktoś, komu wczesniej podobały się podobne lektury:)
Ooo, i to jest coś dla mnie. Zwłaszcza to odwołanie do "Błękitnego zamku" mnie bierze.
OdpowiedzUsuńNie mówiąc już o tej lekkości, z jaką piszesz o tej książce - metafora kalamburowa bardzo naj :)
Zdaje się, że sprzedałam w tej recenzji cały zachwyt, który ta książka niespodziewanie we mnie wzbudziła;) Czytało się świetnie, z przekonaniem polecam:)
UsuńNo proszę, cóż za zaskakująca książka. W pierwszej chwili, po przeczytaniu kilku początkowych zdań Twojego tekstu, pomyślałam sobie, że nie, to historia nie dla mnie, ale teraz jestem przekonana, że czytając ją będę się świetnie bawić :-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że spodoba Ci się tak jak mnie. Nie spodziewałam się, że tak mnie "weźmie", a okazało się, że nie sposób się oderwać. Niby nic wielkiego, a jednak przyjemnie się czyta:) Będę wypatrywać Twojej opinii:)
UsuńKsiążka jak książka, nie wiem czy ją gdzieś dopadnę, ale film obejrzę.
OdpowiedzUsuńKsiążka jest zdecydowanie lepsza od filmu, więc jeśli mogę sugerować, wybierz raczej książkę:)
UsuńPoczułam się bardzo zachęcona i zaintrygowana i na pewno sięgnę po tę książkę! Tak pięknie o niej piszesz, poza tym ostatnio uwielbiam książki nieco starsze, a ta, widzę, została napisana około 70 lat temu. Ciekawa jestem tych aluzji literackich, choć podejrzewam, że ich nie uchwycę - trzeba by dobrze znać literaturę angielską sprzed wielu, wielu lat :)
OdpowiedzUsuńBardzo sympatyczna powieść, prawda? :) Jeśli chodzi o dowcipy Cassandry, bawiło mnie jeszcze, jak pisała o małżeństwie z Cottonami: najpierw, że wolałaby śmierć niż ślub z jednym bratem, potem się poprawia, bzdura!, wolałabym poślubić ich obu. ;)
OdpowiedzUsuńPrzeurocza :) Podobała mi się tak bardzo, że będę polecać każdemu, kogo podejrzewam o odrobinę wrażliwości na dobre książki :)
Usuń