Przyjaciele zwierząt

Szła z balkonikiem. Bardzo wolno. Staruszki tak robią. Skręciła w boczną ulicę. Taką, gdzie wciąż leżał wczorajszy śnieg. Śmialiśmy się, kiedy się przewróciła i uderzyła głową o ziemię. Śmiesznie to wyglądało. Śmialiśmy się, aż zrozumieliśmy, że nie może się już podnieść. Wtedy przestaliśmy się śmiać, bo wtedy to już nie było śmieszne.
Potem zabraliśmy jej torebkę*.


Anton Marklund, Przyjaciele zwierząt, recenzja, autyzm
Mocne? Tak właśnie zaczynają się Przyjaciele zwierząt, debiutancka książka Antona Marklunda. Najważniejsze jest jasne od samego początku - Johannes wraz z kolegami okradł bezbronną staruszkę. Co więcej, uważa, że dobrze zrobił, skoro pieniądze nie były już kobiecie potrzebne. Przecież nic nie powinno się marnować! Dziwi się tylko, że mama nie ucieszyła się, kiedy dał jej banknot.

Ale chłopiec nie jest zdegenerowanym wyrostkiem. Nawet nie przyszłoby mu do głowy, że zrobił coś złego. Ma siedemnaście lat i jest autykiem.

Cała opowieść snuje się wokół tragicznego spotkania ze staruszką. Od niego ta historia się zaczyna i na nim się kończy. Opowiedziana trzema głosami - Johannesa, jego matki i ojca - jest analizą wcześniejszych wydarzeń, szukaniem miejsca, w którym popełniono błąd. 

Trzy punkty widzenia i trzy narracje. Dopiero po połączeniu wszystkich opowieści poznajemy całość, ale to punkt widzenia Mony jest tu dominujący. Kobieta patrzy na życie swojej rodziny jak na film, wyobraża sobie najważniejsze sceny i wie już, które elementy scenariusza były kluczowe. Takie spojrzenie ma dwie zalety - łatwiej zachować dystans i łatwiej zaakceptować niepowodzenia:


Bo jeśli widzi się życie jak film, to tak już musi być. W filmie przeciwności losu mają znaczenie. To ten ból, którego nie można pojąć, prowadzi naprzód, do miejmy nadzieję szczęśliwego zakończenia**.

I tu dotykamy kwestii najważniejszej  powiedzieć, że Przyjaciele zwierząt jest opowieścią o autyzmie to o wiele za mało. Książka Marklunda mówi o rodzinie zmagającej się z olbrzymimi problemami, z których największym rzeczywiście jest autyzm, ale to właściwie mogłaby być jakakolwiek inność. Rodzina Johannesa żyje w niewielkiej społeczności, w tej sytuacji naprawdę niewiele potrzeba, żeby zostać w jakimś stopniu wykluczonym. Rzecz dzieje się w do bólu poprawnej Szwecji, więc pozory mają się dobrze, ale mimo wszystko uderzająca jest samotność całej trójki. 

Ważna jest też kwestia relacji w poharatanej rodzinie. Marklund pokazuje mimochodem, co się dzieje ze związkiem dwojga ludzi, kiedy pojawia się wymagające większej uwagi dziecko, a w tle są ustępstwa jednej ze stron. Autor nie musi pisać niczego wprost  z prostych, trochę mechanicznych wypowiedzi Lennarta i Mony wyczytacie aż nadto. Ale nie obawiajcie się, nie ma tu domorosłej psychologii i taniej ckliwości. Jest za to zgrabna fabuła w nieskomplikowanej formie.

A skoro o formie mowa  charakterystyczny wydaje mi się styl Antona Marklunda zupełnie pozbawiony rozmachu, do którego przyzwyczaili mnie ostatnio Skandynawowie. Marklund pisze oszczędniej, jakby uważał, że w opisywanych wydarzeniach jest już tyle mocy, że nie trzeba wymyślnych epitetów. Zdaje, że to działa, bo mimo wszystko w tych prostych zdaniach udało mu się zamknąć mnóstwo emocji. To nie jest mój ulubiony styl, ale nie miałabym dużych zastrzeżeń, gdyby w kilku miejscach przekład dodatkowo nie zgrzytał. Tak więc forma budzi drobne wątpliwości, ale treść jest bardzo dobra. 

Najmocniejszym elementem tej książki jest zakończenie. Poprzednie rozdziały dopiero tutaj zaczynają grać i ujawnia się prawdziwa waga pozornie nieistotnych wątków. Bo wszystko już się klaruje, czytelnik mądrala myśli, że panuje nad sytuacją, gotów jest poprawić scenariusz filmu Mony. Aż tu nagle bum! Czytelnik niczego nie kontrolował i wcale nie wiedział wszystkiego. Bo to jest tak:


Chyba to chcę przekazać swoim opowiadaniem. Że wierzymy, że mamy kontrolę, ale tak naprawdę jesteśmy sterowani rzeczami, które nam się zdarzają. Dużymi lub małymi, nie sposób przewidzieć, gdzie ostatecznie wylądujemy***.

To niesamowite, że z tak niepozornej książeczki, tyle w czytelniku zostaje. Przeczytajcie, będziecie zaskoczeni.


* Cytat pochodzi z elektronicznej wersji książki, lok. 42,
** lok. 81,
*** lok 1601;

Tytuł oryginału: Djurvänner,
Przełożyła Natalia Pecyna;





18 komentarzy

  1. Moje czytelnicze marzenie! Bardzo, ale to bardzo chcę przeczytać! Coś czuję, że byłabym zachwycona w tym samym stopniu co ty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, bardzo jestem ciekawa, co pomyślisz o tej książce. Bo ja podobnie zareagowałam, kiedy ją zobaczyłam, a potem byłam troszkę rozczarowana, że jest taka oszczędna. Ale im bliżej końca, tym większe wrażenie na mnie robiła i zakończenie już kompletnie mnie zaskoczyło. Niezła rzecz! Będę wypatrywać Twojej recenzji, bo pewnie w końcu przeczytasz :)

      Usuń
  2. Kurczę, Ty zawsze coś interesującego wygrzebiesz ;) A okładka znów leśna! Przyznaj się, jesteś jakimś leśnym ludkiem, elfem, lub rusałką :)
    "Marklund pisze oszczędniej, jakby uważał, że w opisywanych wydarzeniach jest już tyle mocy, że nie trzeba wymyślnych epitetów." Lubie tak. Czasem nie potrzeba tysiąca słów, żeby coś ważnego przekazać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie wiem, o co chodzi z tymi okładkami, ale chyba macie rację! Moja podświadomość majstrowała przy liście lektur ;)
      Łap Marklunda, to jest malutkie, króciutkie, ale siedzi w głowie jeszcze długo.

      Usuń
  3. Przyznam, że trochę się lękam takich książek, ale duży ładunek emocji w niewielkiej dawce treści to sztuka wielka. Przemyślę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skojarzyło mi się z Dostojewskim ;)
    Przeczytam i pewnie mnie zaskoczy, skoro tak piszesz ;) Temat ważny. Będę o niej pamiętać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skojarzenie ciekawe, tylko półka mimo wszystko inna ;)
      Ale przeczytaj, początek może być niepozorny, ale zakończenie wszystko wynagrodzi!

      Usuń
  5. Już sam temat książki - autyzm u dziecka - niesie w sobie spory ładunek emocji. Dobrze rzeczywiście, że napisana jest prostym językiem i autor nie musi wszystkiego dopowiadać, wierząc w inteligencję czytelnika. Taki styl lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja :) A emocje są tym silniejsze, że osoba autystyczna zrobiła tu coś złego, więc pojawia się problem winy. Trudno się tu nie zatrzymać, nie pomyśleć trochę.

      Usuń
  6. Faktycznie, kolejna okładka i ponownie las. Następna lektura wygląda zresztą podobnie :) Tematyka bardzo interesująca, tym bardziej, że jeszcze całkiem niedawno autyzm nie był w ogóle rozpoznawany jako choroba. Wydaje się, że cały czas musimy się jeszcze sporo nauczyć o świecie ludzi cierpiących na to schorzenie. W szerszym kontekście pociąga mnie oczywiście wątek obcości, marginalizacji, wykluczenia, strachem przed nieznanym, obcym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jesteście spostrzegawczy :) Bardzo podobają mi się te okładki, są takie niekomercyjne ;) ale chyba wybierałam te książki podświadomie, bo dopiero Wy zwróciliście moją uwagę :D

      A wracając do tematu książki, wiedza to jedno, a drugą sprawą jest zrozumienie. Wydaje mi się, że trudno jest zrozumieć rodzinę, w której jest osoba autystyczna, jeśli patrzy się z zewnątrz. A ta książka pokazuje to od wewnątrz, może poruszyć :)

      Usuń
  7. Chętnie przeczytam tę książkę. Mam nadzieję, że dzięki niej lepiej zrozumiem nie tylko cierpiących na autyzm, ale też ich bliskich, którzy zmagają się z odrzuceniem. Znaczące wydaje mi się, że akcja rozgrywa się w Szwecji, gdzie jak wspomniałaś jest na pozór hiperpoprawnie i tolerancyjnie, ale jak się okazuje, nawet tam ludzie nie uciekną przed uprzedzeniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, "Przyjaciele zwierząt" na pewno dadzą Ci do myślenia i może rzeczywiście ciut łatwiej będzie zrozumieć, co autyzm oznacza w takim codziennym życiu. A poza tym to ładna książka, nie będziesz zawiedziona :)

      Usuń
  8. O, widzisz, a ja sądząc po tytule i okładce myślałam, że będzie to spokojna, kojąca książka, taka, przy której można się wyciszyć. A tu nic z tych rzeczy, wyśmiewana, poszkodowana staruszka i trudny temat autyzmu...
    Ale przeczytam. Bardzo ciekawie napisałaś o tej książce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Koczowniczko :) Ta książka jest niespieszna, ale raczej przygnębiająca, więc byłabyś zdziwiona. Przeczytaj, pasuje do Twoich skandynawskich lektur :)

      Usuń
  9. W sumie to mnie zaciekawiłaś.. a co jeszcze ciekawsze, nie wiedziałam o istnieinu tej książki ; p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda na to, że spełniłam swoje zadanie ;)

      Usuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.