Pytaliście
ostatnio jakieś dziecko, co chciałoby robić w przyszłości?
Niektóre odpowiadają tak: podróżować, przeżywać przygody,
pracować ze zwierzętami, podążać śladem największych
odkrywców. Drogie dzieci, robicie to źle. Wystarczy powiedzieć:
kiedy dorosnę, zostanę Mikołajem Golachowskim. To zdanie jest
krótsze, a oznacza to samo.
Mikołaj
Golachowski jest podróżnikiem, biologiem, doktorem nauk
przyrodniczych. A kiedy sięgniecie po jego książkę, na pewno
zauważycie, że za tymi wszystkimi określeniami stoją dwie wielkie
fascynacje autora – zwierzęta i chłód. Tak, tak, to jeden z tych
szczęściarzy, którzy pracując, realizują swoje pasje. A potem
piszą takie książki, że chciałoby się rzucić dotychczasowe
życie, wsiąść na statek i zobaczyć to wszystko na własne oczy.
Książka, o
której dziś mowa, Czochrałem antarktycznego słonia, zaczyna się
niepozornie – swojską opowieścią o ukochanym psie. Tutaj
przywodzi jeszcze na myśl Kunę za kaloryferem Adama Wajraka. Dalej
nabiera rozmachu, kolejne rozdziały są coraz ciekawsze, by w końcu
przerodzić się w ekscytujący zapis podróży na oba bieguny i w
ich okolice. Inaczej rzecz ujmując, treść wygląda tak: na
początku człowiek zwyczajnie lubi zimę, i ratuje wróbla z
opresji, a jakiś czas później... czochra antarktyczne słonie.
Golachowski
pisze więc o swojej pracy, opowiada o niedźwiedziach polarnych, o
fokach, uchatkach, morsach. Czasami wspomina o zwierzętach, które w
naszej szerokości geograficznej znają jedynie najbardziej oddani
widzowie BBC Nature. Te opisy wypełnione są wielką sympatią dla
zwierzołków, entuzjazmem, którego nie dałoby się udawać.
Czochrałem
antarktycznego słonia to też opowieść o surowych krainach – o
Arktyce i Antarktyce. O niebezpieczeństwach, które czyhają we
mgle, o chłodzie i cielących się lodowcach. A także o zmianach,
które tam zachodzą z powodu działalności człowieka.
I w końcu
jest to książka o ludziach. O odkrywcach, którzy mierzyli się z
potężną naturą, o Inuitach balansujących między nowoczesnością
i tradycją. O ciekawych świata turystach, którzy wsiadają na
lodołamacz, żeby na przykład wykąpać się na biegunie. I o
ludziach, którzy odwiedzają te nieprzystępne rejony zawodowo – o
załogach statków, pracownikach stacji antarktycznej, przewodnikach
wycieczek.
Mnóstwo
ciekawostek z najróżniejszych dziedzin, dygresje, odrobina
historii, a wszystko to połączone osobą Golachowskiego. Dlatego
też ta książka jest dosyć osobista. Po pierwsze autor dzieli się
przecież własnymi wspomnieniami, ale istotne jest również to, że bez
owijania w bawełnę przedstawia swoje opinie, choćby tę na temat
polowań.
Czochrałem
antarktycznego słonia to opowieść charyzmatycznego człowieka,
który kocha to, co robi i wie o tym wszystko. Czasami powtarza
jakieś anegdoty, bo daje się ponieść radości opowiadania o
pasji. A czytelnik jest bezbronny – czyta, ogląda piękne
fotografie i wpada jak śliwka w kompot.
Kiedy
dorosnę, zostanę Mikołajem Golachowskim.
Mikołaj Golachowski, Czochrałem antarktycznego słonia i inne opowieści o zwierzołkach, Wydawnictwo Marginesy 2016.
Bite 2 miesiące - sporo się namilczałaś, ale dobrze, że wreszcie się przełamałaś :)
OdpowiedzUsuń"Czochrałem antarktycznego słonia" - sam tytuł brzmi co najmniej interesująco. Fajnie jest czytać o ludziach, którzy pasję łączą z pracą zawodową.
Już koniec tej laby, biorę się do roboty, ale przyjemnie było tylko czytać i nie martwic się recenzowaniem ;)
UsuńPrawda że świetny tytuł?!
Witaj z powrotem :)! Właśnie czytam recenzowaną przez Ciebie książkę - i jestem pod ogromnym wrażeniem pasji autora i jego miłości do zwierzołków. Masz rację, to nie może być udawane! Zdjęcia rzeczywiście są przepiękne, a opisy działają na wyobraźnię. Cieszę się, że jeszcze ponad 300 stron tej przygody przede mną :) I jeszcze jedno: mnie urzekł już sam ten tytuł :)
OdpowiedzUsuńTytuł bomba, treść bomba. Mnóstwo fragmentów sobie pozaznaczałam. Czytaj powoli, żeby się za szybko nie skończyło ;)
UsuńNo, jesteś wreszcie! <3
OdpowiedzUsuńMogę też zostać Golachowskim? Proszę. Może być na pół etatu. Podzielimy się.
No jasne! Przygodami Golachowskiego można obdzielić jeszcze kilka innych osób ;)
UsuńPo tytule nigdy nie spodziewałabym się, że to dobra książka, ale oczywiście wierzę Twojej opinii i nie zawaham się sięgnąć po taką publikację :) Swoją drogą nie wiadomo jak długo jeszcze będzie można takie wyprawy urządzać, bo coraz mniej zostaje zakątków nieopanowanych doszczętnie przez człowieka.
OdpowiedzUsuńMy to nawet nie musimy ich opanowywać, żeby je niszczyć. Człowiek czasami bywa bezmyślny.
UsuńA książka dobra, możesz łapać bez obaw :)Na pewno będzie sporo nowych wiadomości, ale wszystkie podane w tak przystępnej i dowcipnej formie, że przeczytasz z zapartym tchem.
Te wełniste pingwiny kłuły mnie po oczach, choć to one prawidłowe, ja wiem:D cześć znowu(:
OdpowiedzUsuńWełniste, racja, kłuje ;)
UsuńCześć :*
<3 Jesteś <3
OdpowiedzUsuńA ja tak się kręcę wokół tej książki, kręcę i zastanawiam, bo mnie to "czochranie" odrzuciło - wiem, nie powinno, ale jakoś tak. :D
Teraz już wiem, że jak zima, jak chłód, jak pingwiny i inne stworzenia, to jest to książka jak najbardziej dla mnie!
Czochranie pasuje do stylu autora, nie będzie odrzucało, kiedy się wciągniesz :)
UsuńI jest chłód, pod tym względem autor jest w naszej drużynie;)
Bardzo chcę przeczytać tę książkę odkąd obejrzałam wywiad z autorem na BukBuku. Na razie jednak nie kupiłam, bo mam wielką nadzieję na audiobooka ( o ile w ogóle będzie). A to dlatego, że chcę, żeby mój tato też mógł sobie skorzystać. Czy dużo stracę nie kupując faktycznej papierowej książki? Dużo tych zdjęć?
OdpowiedzUsuń"Kunę za koloryferem" Wajraka czytałam i też miło wspominam te zwierzaki, ale w życiu nie przyszło mi do głowy, że mogłabym w jakikolwiek sposób porównać te dwie książki. Teraz tym bardziej chce się czytać :D
Zaczęłam od książki, ale potem też oglądałam wywiad i dokładnie tak wyobrażałam sobie sposób opowiadania autora :)
UsuńPapierowej książki też nie mam, czytałam na Legimi na czytniku i zdjęcia wyglądały kiepsko, musiałam przeglądać je później w wersji kolorowej i było o niebo lepiej. Ale zdjęcia są tu konieczne, gdybym nie one, wszystkie zwierzaki bym guglała, zwłaszcza te ptaki, o których nigdy nie słyszałam :D Hmmm, no może właśnie audiobook + guglanie to jakiś sposób :)
Pozdrawiam bardzo serdecznie i cieszę się, że komuś się ta książka podoba :-) A jeśli tytuł zniechęca to przykro mi. To po prostu opis tego, co robiłem w ramach służbowych obowiązków. Ja nie mam za bardzo kreatywnej wyobraźni, więc muszę pisać jak jest.
OdpowiedzUsuńA ja bym poczochrała! I w ogóle chętnie poczytałabym więcej (nie tylko o czochraniu), więc baaardzo proszę zbierać wrażenia i jeszcze kiedyś nam poopowiadać :)
UsuńWłaśnie takiej recenzji szukałam. Już dawno chciałam poczytać coś o tej mroźnej krainie, w dzieciństwie zaczytywałam się w książkach Centkiewiczów. Teraz już wiem co będzie idealną lekturą dla mnie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)