W 1986 roku w Polsce wzrosły ceny gazet, alkoholu i mięsa. Kisielice otrzymały prawa miejskie, w Stanach Zjednoczonych wyemitowano pierwszy odcinek "Alfa", a w Nowosybirsku uruchomiono metro.
A Bruczkowski?
Bruczkowski wyjechał na stypendium do Japonii. Miał tam spędzić rok lecz zabawił trochę dłużej. Dzięki temu po dziesięciu latach mógł na podstawie swoich przygód napisać "Bezsenność w Tokio". Gdybym jednak miała powiedzieć, do jakiego gatunku literackiego należy tę książkę zaliczyć, byłabym w nie lada kłopocie. Reportaż- nie, pamiętnik- niezupełnie, a jeśli literatura faktu to podkoloryzowanego.
Musicie bowiem wiedzieć, że autor jest wspaniałym gawędziarzem i niezwykle zajmująco pisze o tym, co zaskakuje obcokrajowców w Japonii. Zdaje się jednak, że bardziej zależy mu na tym, by było dowcipnie niż merytorycznie. Pretekstem do snucia tych zabawnych opowieści jest spotkanie z wesołym Irlandczykiem szukającym przewodnika, który mógłby mu zdradzić strategie przetrwania w Tokio. Tym sposobem narrator wprowadza i nas w ten egzotyczny świat, gdzie autostop jest znany tylko z zagranicznych filmów.
W trzynastu rozdziałach "Bezsenności w Tokio" Bruczkowski porusza mnóstwo interesujących tematów. Począwszy od skomplikowanych ogłoszeń w sprawie wynajmu mieszkania, przez dziwną służbę zdrowia, aż po życie uczuciowe Japończyków i ich stosunek do obcokrajowców. Jestem pewna, że bylibyście zaskoczeni, dowiadując się, dlaczego tak naprawdę w Japonii nosi się maseczki chirurgiczne i jaki sport jest tam najpopularniejszy.
Książka Bruczkowskiego musi jednak zostać opatrzona ważnym ostrzeżeniem: opisuje Tokio z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a od tamtej pory zaszły przecież olbrzymie zmiany, zatem część informacji jest już nieaktualna.
"Bezsenność w Tokio" nie jest więc dziełem pierwszej świeżości, ale nie to jest problemem tej książki. Największą jej wadą jest styl. Bardzo prosty język, jakim posługuje się autor i uporczywie powtarzane słabe żarty psują przyjemność lektury. I chociaż w początkowych rozdziałach Bruczkowski dosyć szczegółowo opisuje realia życia w Tokio, to zakończenie uczynił nieporównywalnie bardziej zdawkowym. A jeśli jeszcze zauważyć, że w kilku fragmentach autor zwyczajnie się powtarza i drepcze w miejscu, nie sposób pozbyć się wrażenia, że książka jest po prostu niedopracowana.
Nie znaczy to, że "Bezsenność w Tokio" mi się nie podobała. Jest ciekawa i zabawna, a blog z taką treścią byłby rewelacyjny. Lecz książka w takiej formie to dla mnie zdecydowanie za mało.
Trzeba jednak pamiętać, że to debiut pisarza, który dziś może pochwalić się już większym dorobkiem. Dlatego mam ochotę sprawdzić, czy wciąż pisze z tą ujmującą swadą, którą mimo wszystko da się zauważyć w pamiętniku bezsennego gajdzina.
Za oknem ziąb i plucha, w telewizji nudne gadające głowy. Chciałoby się zakopać pod kocem z książką i przeczekać.
A Bruczkowski?
Bruczkowski się nada.
Marcin Bruczkowski, Bezsenność w Tokio, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.
A Bruczkowski?
Bruczkowski wyjechał na stypendium do Japonii. Miał tam spędzić rok lecz zabawił trochę dłużej. Dzięki temu po dziesięciu latach mógł na podstawie swoich przygód napisać "Bezsenność w Tokio". Gdybym jednak miała powiedzieć, do jakiego gatunku literackiego należy tę książkę zaliczyć, byłabym w nie lada kłopocie. Reportaż- nie, pamiętnik- niezupełnie, a jeśli literatura faktu to podkoloryzowanego.
Musicie bowiem wiedzieć, że autor jest wspaniałym gawędziarzem i niezwykle zajmująco pisze o tym, co zaskakuje obcokrajowców w Japonii. Zdaje się jednak, że bardziej zależy mu na tym, by było dowcipnie niż merytorycznie. Pretekstem do snucia tych zabawnych opowieści jest spotkanie z wesołym Irlandczykiem szukającym przewodnika, który mógłby mu zdradzić strategie przetrwania w Tokio. Tym sposobem narrator wprowadza i nas w ten egzotyczny świat, gdzie autostop jest znany tylko z zagranicznych filmów.
W trzynastu rozdziałach "Bezsenności w Tokio" Bruczkowski porusza mnóstwo interesujących tematów. Począwszy od skomplikowanych ogłoszeń w sprawie wynajmu mieszkania, przez dziwną służbę zdrowia, aż po życie uczuciowe Japończyków i ich stosunek do obcokrajowców. Jestem pewna, że bylibyście zaskoczeni, dowiadując się, dlaczego tak naprawdę w Japonii nosi się maseczki chirurgiczne i jaki sport jest tam najpopularniejszy.
Książka Bruczkowskiego musi jednak zostać opatrzona ważnym ostrzeżeniem: opisuje Tokio z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a od tamtej pory zaszły przecież olbrzymie zmiany, zatem część informacji jest już nieaktualna.
"Bezsenność w Tokio" nie jest więc dziełem pierwszej świeżości, ale nie to jest problemem tej książki. Największą jej wadą jest styl. Bardzo prosty język, jakim posługuje się autor i uporczywie powtarzane słabe żarty psują przyjemność lektury. I chociaż w początkowych rozdziałach Bruczkowski dosyć szczegółowo opisuje realia życia w Tokio, to zakończenie uczynił nieporównywalnie bardziej zdawkowym. A jeśli jeszcze zauważyć, że w kilku fragmentach autor zwyczajnie się powtarza i drepcze w miejscu, nie sposób pozbyć się wrażenia, że książka jest po prostu niedopracowana.
Nie znaczy to, że "Bezsenność w Tokio" mi się nie podobała. Jest ciekawa i zabawna, a blog z taką treścią byłby rewelacyjny. Lecz książka w takiej formie to dla mnie zdecydowanie za mało.
Trzeba jednak pamiętać, że to debiut pisarza, który dziś może pochwalić się już większym dorobkiem. Dlatego mam ochotę sprawdzić, czy wciąż pisze z tą ujmującą swadą, którą mimo wszystko da się zauważyć w pamiętniku bezsennego gajdzina.
Za oknem ziąb i plucha, w telewizji nudne gadające głowy. Chciałoby się zakopać pod kocem z książką i przeczekać.
A Bruczkowski?
Bruczkowski się nada.
Marcin Bruczkowski, Bezsenność w Tokio, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.
Jakiś rok temu wygrałam tę książkę w konkursie na jednym z portali. Bardzo się ucieszyłam, bo Japonia to tak odległy i egzotyczny dla mnie kraj, że chętnie o nim poczytam. Zdaję sobie sprawę, że wiele informacji będzie już nieaktualnych, ale mimo tego sięgnę w końcu po książkę :) Martwi mnie tylko ten styl. Jedyna nadzieja, że jakoś przymknę na niego oko.
OdpowiedzUsuńPrzymknij! Ten styl nie jest piękny i wzorcowy, ale też nie zabija swoją prostotą;) A książka ma coś w sobie i może wciągać.
UsuńMnie styl Bruczkowskiego zabija, niestety xD Niech będzie, w porządku, debiut i tak dalej, rok 2004. Ale wydany w dziewięć lat później "Powrót niedoskonały" wcale lepszy stylistycznie nie jest. Doczytałam, bo to zlecenie było, a zleceń się nie zostawia. Ale czytanie to była katorga. I nawet pomyślałam, że to może ze mną coś nie tak, przemęczenie, awersja do słowa czytanego, cokolwiek - ale nie. Chwyciłam po grube tomiszcze Larssona przedwczoraj i - czytając leniwie po 2-3h dziennie - zbliżam się do końca lektury. Więc to nie ja, zdecydowanie, a drętwy i silący się na oryginalność język Bruczkowskiego.
UsuńLubię gawędy gajdzinowskie, czemu nie: taki Will Ferguson czy Wojtek Dworczyk. Ale zachwytów nad Bruczkowskim nie pojmuję.
Naprawdę Kisielice otrzymały prawa miejskie w 1986 roku? ;) Skoro autor ma potencjał i niezłe poczucie humoru - warto zapamiętać:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że warto. Wkrótce sprawdzę, czytając "Powrót niedoskonały" :) Sama "Bezsenność w Tokio" zresztą też ma mnóstwo pozytywnych recenzji. Mnie jedynie ten styl rozczarował i świadomość, że niektóre blogi są porządniej napisane (patrz blog Azja od kuchni;))
UsuńHa, przyznam, że ostatnio wzięło mnie na literaturę japońską, więc można powiedzieć, że książka wpisuje się dobrze w moje obecne upodobania :) Na razie czytam Ōe Kenzaburō, w planach mam jeszcze Yukio Mishimę, a Bruczkowski wydaje się ciekawym uzupełnieniem tych wschodnich literatów :)
OdpowiedzUsuńBruczkowski w tym towarzystwie powinien czuć się zaszczycony;)
UsuńKsiążka fajna, ale muszę przyznać, że wszechobecne dłużyzny, nawet jeżeli ujęte w ciekawy sposób, były dobijające. Poza tym, miałam niemiłe wrażenie, jakoby autor lekko się wymądrzał. Ale co ja tam wiem, w Japonii nie byłam, a p. Bruczkowski - owszem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Mnie wymądrzanie się nie przeszkadzało, bardziej raziły mnie żarty, które były zabawne za pierwszym razem, za drugim troszkę mniej, ale za każdym następnym już zwyczajnie nudziły. Miłego wieczoru (popołudnia jeszcze?) :)
UsuńEch, no właśnie, te żarty momentami były męczące... Ale może autor stwierdził, że czytelnik po iluś tam stronach tekstu nie będzie ich pamiętać, więc dlaczegóż by ich nie przypomnieć? ;)
UsuńTa pora chyba zalicza się jeszcze do popołudnia :D Tak więc i ja życzę Ci miłego popołudnia!
I wszystko jasne, zbyt szybko czytałam! Nie zdążyłam zapominać;)
UsuńOjej, no powiedz czemu noszą te maseczki???:) Bo mam za dużo w kolejce...;) Ale widzę, że Camille słuchasz, a wiesz że na Ale kino w niedzielę wieczorem lecą ekranizacje jej powieści? M.
OdpowiedzUsuńNie ma mowy, nic nie zdradzę! Przeczytaj sobie:) Camilla już za mną, lada chwila podzielę się wrażeniami. Nie wiedziałam o ekranizacjach, ciekawe czy lepsze od książek?;)
UsuńJa mam wymęczoną jedną książkę i raczej nie wrócę do tej autorki,a ekranizacja....do Wallandera się nie umywa,jego pokochałam ,a tego oglądać się nie dało,schemat za schematem:)M.
UsuńMiałam nadzieję, że choć ekranizacje dają radę, bo o samych książkach C.L. zdanie mam wyrobione;)
UsuńMusiałby Lynch reżyserować,albo chociaż Wajda;)M.
UsuńTo zadanie mogłoby ich przerosnąć;)
UsuńJa się zaliczam do wielbicieli Bruczkowskiego totalnych - choć zgadzam się ze zdawkowością zakończenia, trafnie to ujęłaś. Takie to trochę było... niedoogarnięte, nieprzemyślane. Z kolei lekkość w pisaniu ma Gajdzin niebywałą! W następnych powieściach też tak jest - choć nie wszystkie mi się tak bardzo podobały - czyli: ze swadą a dowcipnie plus słabsza końcówka. Ale i tak mu wszystko wybaczam ;)
OdpowiedzUsuńLekkość jest, swada jest. Zgadzam się! I chętnie sprawdzę jeszcze co najmniej "Powrót niedoskonały", bo już od jakiegoś czasu czeka na czytniku:) Mam wrażenie, że Bruczkowski opowiada te swoje historie jak kolega na imprezie- na luzie, śmiesznie- w takiej sytuacji raczej pięknym stylem nikt się nie przejmuje;)
UsuńBardzo ładna zmiana blogowego wnętrza, podoba mi się! :)
OdpowiedzUsuńMamy bardzo podobne wrażenia po lekturze książki Bruczkowskiego. Podobała mi się forma, poza tym mnóstwo informacji o Japonii to była dla mnie zupełna nowość. Niestety, poczucie humoru autora było nie do końca kompatybilne z moim. Drażniło mnie jego kreowanie się na macho, którego przejawem były na przykład fachowe uwagi o biustach Japonek. Poza tym ksiązkę przeczytałam z wielkim zainteresowaniem.
Ciekawe czy poczucie humoru zostało ujarzmione w kolejnych książkach;)
UsuńPoczułam się pocieszona, że Ciebie też te powtarzające się żarciki drażniły, bo myślałam, że to tylko moje ponuractwo. :)
UsuńNie czytałam nic więcej Bruczkowskiego, ale mam nadzieję, że jest coraz lepiej.
Ależ skąd! Nie ponuractwo, tam wyżej Annette Cinnamon odkryła przyczynę;)
UsuńMy thoughts exactly! - jak mawiają w zagranicznych telewizjach. Bardzo lekko i przyjemnie się czytało, ale musiałem wciąż wmawiać sobie, że to jakieś opowieści kumpla, a nie książka. Bo to takie gawędziarskie, przy piwie, czasem trochę wesołkowate na siłę, czasem rzeczywiście zabawne, ale niezupełnie pasowało mi to na materiał, który się sprzedaje w księgarniach. Za to pomyślałem dokładnie to samo, co Ty - blog byłby z tego mistrzowski :)
OdpowiedzUsuńO, proszę, coś w tym zatem musi być. Myślałam, że to niezbyt popularna opinia, sądząc po recenzjach, które znalazłam w internecie.
UsuńU mnie czeka na czytniku. Ale sięgnę. Tylko niech rozpada się bardziej :)
OdpowiedzUsuńPolu, jeśli przypadkiem jesteś moją sąsiadką, to chyba sobie jeszcze poczekasz, bo u nas dziś cudowne słońce świeciło:) Dziś dobra promocja w Woblinku na ten e-book:)
UsuńTę książkę mam w planach od dłuższego czasu, czytałam o niej opinie, że jest dobra. Jednak na przeszkodzie stoi mi kolejka biblioteczna, ciągle ktoś mnie ubiega :(
OdpowiedzUsuńŚwietna książka na jesień, zawsze interesowała mnie kultura Dalekiego Wschodu, także chętnie poczytam o Tokio z lat 80 i 90 :)
OdpowiedzUsuń