Dla odmiany po kilku egzotycznych lekturach nowy rok rozpoczęłam
książką bliższą nam geograficznie, odległą zaś chronologicznie. W dodatku tak popularną, że na jej podstawie powstał już serial, a nawet gra planszowa. Byłam jedną z nielicznych osób, które jeszcze nie przeczytały żadnej z powszechnie znanych powieści Folletta i musiałam sprawdzić, co tracę.
Zaczęłam więc od powieści historycznej "Filary ziemi", nie bez powodu zwanej monumentalną. Rozbudowana fabuła, zawarta w liczącym ponad osiemset stron tomie, zdaje się w pełni uzasadniać to określenie.
Ken Follett umieścił akcję książki w dwunastowiecznej Anglii. To tam, w fikcyjnym Kingsbridge wznoszona jest katedra, a losy postaci skupionych wokół jej budowy splatają się zgrabnie z wydarzeniami historycznymi. W tle opowieści pojawia się bowiem walka o władzę, która rzeczywiście rozegrała się w Anglii po zatonięciu statku z następcą tronu.
Najważniejszymi postaciami są jednak bohaterowie fikcyjni - przeor Philip, rodzina Toma Budowniczego oraz piękna Aliena i jej brat. To właśnie ich przygody sprawiają, że opowieść o architekturze i historii zyskuje dodatkowy element, intrygę, która czyni pozostałe wątki przyjemnie skomplikowanymi. Jeśli więc miłość - to po przejściach, jeśli religia - to w cieniu rywalizacji o wpływy, jeśli duma - to i pragnienie zemsty. Zapowiada się interesująco?
Dalej jednak czyha nutka rozczarowania, bo szybko można zauważyć, że autor zbyt często powtarza ten sam zabieg. Zawsze, gdy występują jakieś przeciwności losu, a czytelnik liczy na dreszczyk emocji, ni z tego, ni z owego pojawia się łatwe rozwiązanie problemu i wszystkie kłopoty znikają, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Follettowe deus ex machina podcina obiecującym wątkom skrzydła. Jest to tym bardziej zaskakujące, że przed napisaniem "Filarów ziemi" ich autor pisywał thrillery, powinien więc umieć utrzymać napięcie.
Oprócz nieprawdopodobnie szczęśliwych zrządzeń losu, moje wątpliwości budzą też zaskakująco nowoczesne poglądy niektórych postaci. Dość stwierdzić, że przeor Philip jest bardziej postępowy niż niejeden proboszcz w dzisiejszych czasach. To oczywiście ma swój urok, ale odrobinę zniekształca obraz średniowiecza i sprawia, że bohaterowie bywają mało wiarygodni.
A jeśli do tego wszystkiego dodać nierówne tempo akcji, która ciągnie się ospale, zakrawając o dłużyzny, by nagle zaskakująco przyśpieszyć, nie można udawać, że mowa tutaj o arcydziele. Na obronę Folletta muszę jednak dodać, że wcale takich aspiracji nie miał. Sam szczerze wyznał, że jego książki mają być przede wszystkim rozrywką i muszę uczciwie przyznać, że ten cel został osiągnięty. Bo mimo wszystkich wad i wielu słabszych momentów, wcale nie było tak źle. Sama nie wiem dlaczego, ale podobało mi się. Magia Folletta?
Jeśli więc macie ochotę na długą lekturę na równie długie wieczory, a nie macie pod ręką żadnej książki Martina, bierzcie "Filary ziemi". Jeśli nie jesteście ortodoksyjnymi wielbicielami średniowiecza, a od czasu do czasu bez obrzydzenia czytacie literaturę mniej ambitną, acz wciągającą, istnieje spore prawdopodobieństwo, że całkiem przyjemnie spędzicie czas.
Ken Follett, Filary ziemi, Wydawnictwo Albatros 2006.
Zaczęłam więc od powieści historycznej "Filary ziemi", nie bez powodu zwanej monumentalną. Rozbudowana fabuła, zawarta w liczącym ponad osiemset stron tomie, zdaje się w pełni uzasadniać to określenie.
Ken Follett umieścił akcję książki w dwunastowiecznej Anglii. To tam, w fikcyjnym Kingsbridge wznoszona jest katedra, a losy postaci skupionych wokół jej budowy splatają się zgrabnie z wydarzeniami historycznymi. W tle opowieści pojawia się bowiem walka o władzę, która rzeczywiście rozegrała się w Anglii po zatonięciu statku z następcą tronu.
Najważniejszymi postaciami są jednak bohaterowie fikcyjni - przeor Philip, rodzina Toma Budowniczego oraz piękna Aliena i jej brat. To właśnie ich przygody sprawiają, że opowieść o architekturze i historii zyskuje dodatkowy element, intrygę, która czyni pozostałe wątki przyjemnie skomplikowanymi. Jeśli więc miłość - to po przejściach, jeśli religia - to w cieniu rywalizacji o wpływy, jeśli duma - to i pragnienie zemsty. Zapowiada się interesująco?
Dalej jednak czyha nutka rozczarowania, bo szybko można zauważyć, że autor zbyt często powtarza ten sam zabieg. Zawsze, gdy występują jakieś przeciwności losu, a czytelnik liczy na dreszczyk emocji, ni z tego, ni z owego pojawia się łatwe rozwiązanie problemu i wszystkie kłopoty znikają, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Follettowe deus ex machina podcina obiecującym wątkom skrzydła. Jest to tym bardziej zaskakujące, że przed napisaniem "Filarów ziemi" ich autor pisywał thrillery, powinien więc umieć utrzymać napięcie.
Oprócz nieprawdopodobnie szczęśliwych zrządzeń losu, moje wątpliwości budzą też zaskakująco nowoczesne poglądy niektórych postaci. Dość stwierdzić, że przeor Philip jest bardziej postępowy niż niejeden proboszcz w dzisiejszych czasach. To oczywiście ma swój urok, ale odrobinę zniekształca obraz średniowiecza i sprawia, że bohaterowie bywają mało wiarygodni.
A jeśli do tego wszystkiego dodać nierówne tempo akcji, która ciągnie się ospale, zakrawając o dłużyzny, by nagle zaskakująco przyśpieszyć, nie można udawać, że mowa tutaj o arcydziele. Na obronę Folletta muszę jednak dodać, że wcale takich aspiracji nie miał. Sam szczerze wyznał, że jego książki mają być przede wszystkim rozrywką i muszę uczciwie przyznać, że ten cel został osiągnięty. Bo mimo wszystkich wad i wielu słabszych momentów, wcale nie było tak źle. Sama nie wiem dlaczego, ale podobało mi się. Magia Folletta?
Jeśli więc macie ochotę na długą lekturę na równie długie wieczory, a nie macie pod ręką żadnej książki Martina, bierzcie "Filary ziemi". Jeśli nie jesteście ortodoksyjnymi wielbicielami średniowiecza, a od czasu do czasu bez obrzydzenia czytacie literaturę mniej ambitną, acz wciągającą, istnieje spore prawdopodobieństwo, że całkiem przyjemnie spędzicie czas.
Ken Follett, Filary ziemi, Wydawnictwo Albatros 2006.
Czyli raczej "do słuchania przy sprzątaniu"?;) albo czytania podczas farbowania włosów?:)
OdpowiedzUsuńNigdy nic nie czytałam tego autora, a teraz w takim razie, chociaż jedną "twoją"książkę nie muszę ustawiać do kolejki;)
M.
Nie musisz:) Przypomniało mi się, że rumieniłam się przy pikantnych scenach, ale nie z zawstydzenia czy ekscytacji, tylko z zażenowania;) Ale jeśli kiedyś zobaczysz zbliżający się koniec kolejki książek, bierz Folletta przed wieloma innymi;)
UsuńZapamiętam:)M.
UsuńWygląda na to, że wiele nie straciłam nie czytając tej książki, a też kiedyś uważałam, że należałoby ją poznać. Teraz już nie jestem tego taka pewna :) Na razie odpuszczę, a moment, w którym nie będę miała co czytać szybko nie nadejdzie, bo zaległości mam mnóstwo.
OdpowiedzUsuńPoznać można, bo mimo wszystko może wciągnąć:) Tylko czasem coś denerwuje, a to niekonsekwentnie budowana postać, a to kiczowaty opis pikantnej sceny, a to nadmiar dobrej passy. Ale ciągle uważam, że nie trzeba wrzucać na poczatek kolejki;)
UsuńZ przyjemnością przeczytałam recenzję książki, którą całkiem lubię:) Oczywiście, to nie jest arcydzieło, a momentami rzeczywiście nieco się dłuży, bądź wkurzają na siłę wprowadzone przeciwności, które wyskakują jak diabeł z pudełka, ale i tak jest lepsza od "Katedry w Barcelonie". Warsztatowo i językowo - znajduje się na całkiem dobrym poziomie, więc ogólnie jest to czytadło na bardzo dobrym poziomie:) Szczytowym osiągnięciem Folletta pozostaje jednak "Igła" - powieść sensacyjna, czyli też czytadło, ale z dreszczykiem;)
OdpowiedzUsuń"Czytadło na bardzo dobrym poziomie" to jest bardzo dobre określenie:) Bo po kilku tygodniach od przeczytania z przyjemnością wspominam lekturę i nawet spoglądam nieśmiało w stronę "Świata bez końca";) "Igłę" na pewno dorwę. Zwróciłam już na nią uwagę, bo kiedy czytałam o autorze, spodobało mi się, że to pierwsza książka, którą podpisał prawdziwym nazwiskiem:)
Usuń"Katedra w Barcelonie" naprawdę słabsza? A ja liczyłam na coś wyjątkowego, bo tłumy zachwalały. To już wiem, że i tu arcydzieła nie powinnam oczekiwać;)
Ja uwielbiam Folletta, właśnie jako niezobowiązujące czytadło. Wszystko w kółko i to samo, wiadomo, że się dobrze skończy, ale oderwać się nie szło! I tak, mam też grę planszową. Cudna jest.
OdpowiedzUsuńW klimacie - polecam też "Świat bez końca", ale to jest właściwie powtórka z historii, tylko z mostem zamiast katedry. Schematy postaci też bardzo podobne. Więc jak już zapomnisz "Filary.." tak za dwa-trzy lata... ;)
I taki będzie plan, bo "Świat bez końca" dziwnie przyciąga;)
UsuńHa, zaskoczę Cię, ale znam tę książkę! W czasach gimnazjalnych, wkrótce po tym jak rozpocząłem swoją czytelniczą przygodę zaczytywałem się w powieściach sensacyjnych, thrillerach medycznych, stąd nazwisko Kena Folleta jest mi doskonale znane. Mile wspominam jego książki, "Filary Ziemi" również dobrze mi się czytało. Dzisiaj, po tylu latach pewnie niżej oceniłbym tę lekturę i z pewnością raziłyby mnie mankamenty, o których wspomniałaś - ale wtedy, jako nastolatek postrzegałem ten tytuł jako jedną z lepszych pozycji, z jakimi się zetknąłem :)
OdpowiedzUsuńZagadka rozwiązana- po prostu za późno zabrałam się za czytanie Folletta:) A tak poważnie, w swojej "klasie" nie jest taki najgorszy, choć z czytadeł naprawdę wybrałabym Martina (abstrahując od tego, że to dodatkowo fantastyka).
UsuńRozczarowałam się "Filarami ziemi". Mój główny zarzut dokładnie pokrywa się z tym, co napisałaś: strasznie mnie zmęczył schemat przeciwność - ratunek - przeciwność - ratunek - przeciwność - ... Ile można?
OdpowiedzUsuńZa to nowoczesność Philipa mnie nie raziła, może dlatego, że na co dzień spotykam raczej otwartych, dobrych kapłanów i 500 lat temu też by mnie taki nie zdziwił ;)
Muszę dorwać jakąś inną książkę Folletta (nie czytałam niczego innego jego autorstwa), żeby sprawdzić, czy ten męczący schemat to jednorazowy wypadek przy pracy, czy raczej stały numer.
UsuńJa już sobie inne daruję ;)
UsuńTak będzie bezpiecznie;)
UsuńKilka lat temu zaczęłam czytać "Filary ziemi" i to niestety nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Jakoś chropawo mi się czytało. Kryzys przyszedł w momencie, kiedy jeden z bohaterów natychmiast po śmierci żony rzucił się w objęcia jakiejś demonicznej pani. Sytuacja wydała mi się tak nieprawdopodobna psychologicznie, że przestałam dalej czytać, co zdarza mi się dość rzadko. :)
OdpowiedzUsuńTo bardzo szybko przyszedł ten kryzys, to chyba pierwsze 100 stron z 800 ;)
UsuńA tak serio to rozumiem :)
Rzeczywiście szybko Cię do siebie zraził, ale nie ukrywam, że mnie też nie wydawało się to prawdopodobne. A potem było jeszcze kilka podobnych momentów:(
UsuńTak jak zastanawiam się nad serialem (jedynie genialny Donald przyciągnął moją uwagę), tak od lat zastanawiam się nad powieścią :D i wcale mi tutaj nie pomogłaś :D
OdpowiedzUsuńNie śpiesz się, na świecie jest dużo lepszych książek;)
UsuńOglądałam serial i mówić szczerze wynudził mnie okrutnie... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńA ja widziałam chyba tylko dwa odcinki i jakoś nie miałam ochoty kontynuować. W książce też trafiały się nudniejsze fragmenty.
UsuńNiestety, powieści czysto historyczne nie są dla mnie... :/
OdpowiedzUsuńTym razem niewiele tracisz;)
Usuń