Czytałam ostatnio o tym, jak bywa rozumiane zdanie, że twórca powinien pisać jedynie o sprawach, których sam w jakiś sposób doświadczył. Rzecz jasna zwykle nie chodzi o osobiste przeżycia, a o zbadanie tematu, inaczej los autorów thrillerów byłby nie do pozazdroszczenia. A potem trafiłam na powieść, której autor bliski był dosłownego doświadczenia i miało to niebagatelne znaczenie nie tylko dla wiarygodności, ale i siły przekazu.
Książka, którą mam na myśli to "Żółte ptaki" Kevina Powersa. Opowiada o dwóch młodych chłopcach z Wirginii, którzy zgłosili się do armii i trafili w sam środek wojny w Iraku. Jeśli jednak spodziewacie się pełnej nagłych zwrotów brawurowej akcji, będziecie zaskoczeni. Dzielni żołnierze przekonani, że walczą w słusznej sprawie i gotowi są zginąć dla ojczyzny? Nie, to nie tutaj.
Żołnierze w książce Powersa to młodzi chłopcy, ciągle jeszcze dzieciaki, dla których wojna jest inicjacją, pierwszym ważnym doświadczeniem. Oni wcale nie chcą umierać, tym bardziej, że właściwie nie wiedzą, o co walczą. Bo wojna w "Żółtych ptakach", a pewnie i w rzeczywistości, nie ma sensu. Spersonifikowana przez narratora ujawnia wprost, że jedynym jej celem jest trwać. Rok po roku w tym samym miejscu odgrywać wciąż ten sam scenariusz, wymieniając jedynie uczestników.
Uczestnicy zaś nie są nikim wyjątkowym - ot, grupa osób, które umierają w losowej kolejności. Boją się, tęsknią, liczą tych, którzy zginęli i próbują wierzyć, że postępowanie zgodnie z wyuczonymi instrukcjami pozwoli im jeszcze raz wyjść cało spod ostrzału. Więź, która rodzi się w takiej sytuacji to nie jest zwykła przyjaźń. Ale nie tylko o tym jest ta książka. Zaczyna się od obietnicy, o której od początku wiadomo, że nie może zostać dotrzymana. Kończy odpowiedzią na pytanie, czy na pewno cało wyszli z wojny ci, którzy przeżyli.
Wojna Powersa jest brutalna, to jasne, bo jaka miałaby być? Ale jej okrucieństwo jest szczególnie wyraźne w zestawieniu z życiem codziennym. Sady, pola hiacyntów, mijające pory roku i tuż obok wojna. Wytrwała i zachłanna, zbiera ofiary, podczas gdy świat trwa dalej, nie zauważając straty. Nie obawiajcie się jednak, to tylko w streszczeniu wygląda na mało odkrywcze spostrzeżenia. W rzeczywistości autor nie pisze niczego wprost, czytelnik sam musi zinterpretować sugestywne obrazy, które się przed nim malują. Nie ma tu banału, jest ciekawy przekaz i godna uwagi forma.
Trzeba przyznać, że "Żółte ptaki" zachwyciły wielu, o czym świadczyć może deszcz nagród, którymi autor został obsypany. Zaiste imponujący to debiut. Być może siła tej książki, jej wiarygodność i fakt, że tak mocno porusza, wynika z tego, że Kevin Powers sam był żołnierzem i brał udział w działaniach w Iraku. Nie można mu więc zarzucić, że nie doświadczył tego, o czym pisze. Nie znaczy to oczywiście, że jest to opowieść biograficzna. Wydaje mi się, że autor po prostu potrafił napisać o tym, czego inni nawet nie potrafią sobie wyobrazić.
Naprawdę warto przeczytać, ale można też wysłuchać. Wielbicieli audiobooków zachęcam, by sięgnęli po "Żółte ptaki" w interpretacji Piotra Roguckiego. Ja już na dobre przekonałam się do książek w wersji audio, więc lektor nie był specjalnym wabikiem, ale rzeczywiście przyjemnie słuchało się znanego głosu. Zauważyłam wprawdzie kilka drobnych potknięć, ale ostatecznie nagranie bardzo mi się podobało, a oprawa muzyczna zgrabnie je uzupełniła.
Przekonajcie się sami:
Uczestnicy zaś nie są nikim wyjątkowym - ot, grupa osób, które umierają w losowej kolejności. Boją się, tęsknią, liczą tych, którzy zginęli i próbują wierzyć, że postępowanie zgodnie z wyuczonymi instrukcjami pozwoli im jeszcze raz wyjść cało spod ostrzału. Więź, która rodzi się w takiej sytuacji to nie jest zwykła przyjaźń. Ale nie tylko o tym jest ta książka. Zaczyna się od obietnicy, o której od początku wiadomo, że nie może zostać dotrzymana. Kończy odpowiedzią na pytanie, czy na pewno cało wyszli z wojny ci, którzy przeżyli.
Wojna Powersa jest brutalna, to jasne, bo jaka miałaby być? Ale jej okrucieństwo jest szczególnie wyraźne w zestawieniu z życiem codziennym. Sady, pola hiacyntów, mijające pory roku i tuż obok wojna. Wytrwała i zachłanna, zbiera ofiary, podczas gdy świat trwa dalej, nie zauważając straty. Nie obawiajcie się jednak, to tylko w streszczeniu wygląda na mało odkrywcze spostrzeżenia. W rzeczywistości autor nie pisze niczego wprost, czytelnik sam musi zinterpretować sugestywne obrazy, które się przed nim malują. Nie ma tu banału, jest ciekawy przekaz i godna uwagi forma.
Trzeba przyznać, że "Żółte ptaki" zachwyciły wielu, o czym świadczyć może deszcz nagród, którymi autor został obsypany. Zaiste imponujący to debiut. Być może siła tej książki, jej wiarygodność i fakt, że tak mocno porusza, wynika z tego, że Kevin Powers sam był żołnierzem i brał udział w działaniach w Iraku. Nie można mu więc zarzucić, że nie doświadczył tego, o czym pisze. Nie znaczy to oczywiście, że jest to opowieść biograficzna. Wydaje mi się, że autor po prostu potrafił napisać o tym, czego inni nawet nie potrafią sobie wyobrazić.
Naprawdę warto przeczytać, ale można też wysłuchać. Wielbicieli audiobooków zachęcam, by sięgnęli po "Żółte ptaki" w interpretacji Piotra Roguckiego. Ja już na dobre przekonałam się do książek w wersji audio, więc lektor nie był specjalnym wabikiem, ale rzeczywiście przyjemnie słuchało się znanego głosu. Zauważyłam wprawdzie kilka drobnych potknięć, ale ostatecznie nagranie bardzo mi się podobało, a oprawa muzyczna zgrabnie je uzupełniła.
Przekonajcie się sami:
Tytuł oryginału: The Yellow Birds,
tłum. Michał Strąkow,
czyta Piotr Rogucki,
Kevin Powers, Żółte ptaki, Insignis 2013.
Oprawa muzyczna bardzo ciekawa,a twoja recenzja zachęca,więc wrzucam na listę do posłuchania:)M.
OdpowiedzUsuńPosłuchaj, króciutkie to, a niezłe:)
UsuńJak tylko skończę Wallandery (jeden siedzi w domu, drugi w aucie-niestety jak się tak słucha to zdarzają się spojlery), to posłucham:) M.
UsuńDwie części równocześnie?! Cóż za podzielność uwagi:) Widzę, że Twój związek z Wallanderem to taki długodystansowy, ładnie:) A Nesbo, nie?
UsuńTak, Wallander jest moim ulubieńcem:) Na razie nikt mu nie dorównuje;) Przeczytam wszystko!!! - albo wysłucham;) M.
UsuńSpróbuj "Karaluchów", a Wallander znajdzie konkurencję;)
UsuńSpróbuję, muszę jednak zrobić sobie przerwę.....żeby za szybko mi się seria nie skończyła!!!;) M.
UsuńBaaardzo chciałabym przeczytać tę książkę. A jak Ci się styl autora podobał? Jest w nim jakieś piękno?
OdpowiedzUsuńPodobał się bardzo, niemal widziałam to, o czym pisał:) Pewnie duża w tym zasługa tłumacza, bo wyszło pięknie. Trochę "poetycko" i prawie malowniczo;) Jeśli masz ochotę przyjrzeć się temu przed lekturą, to na stronie wydawnictwa jest spory fragment, a link wrzuciłam pod wpisem. Naprawdę bardzo jestem ciekawa, co pomyślisz! Miłego wieczoru:)
UsuńSłowo "poetycko" i Twoja zachęta wystarczą, bym brała w ciemno :) Jak tylko będę miała okazję, to na pewno przeczytam. Miłego wieczoru również :)
UsuńNakręcam się na tę książkę już od momentu premiery i tylko sobie smaka robię coraz większego :D Temat genialny, jeden z ulubieńszych, a cała opowieść rysuje się przewspaniale :D MUSZĘ w końcu zdobyć.
OdpowiedzUsuńPotwierdzam, musisz! :) Ja o wojnach zwykle raczej reportaże czytam, a tu taka perełka czyhała:)
UsuńZnowu Ci się to udało... Kolejny raz mnie zaciekawiłaś:) Skoro perełka, nie zamierzam się opierać.
OdpowiedzUsuńYes, yes, yes! ;)
Usuńsłyszałam sporo o tej pozycji, a Twoja recka zachęca by jednak polecieć i kupić lub wypożyczyć te pozycję!
OdpowiedzUsuńKoniecznie leć! :) Nie będziesz zawiedziona.
UsuńZdecyduję się na wersję papierową, bo do audiobooków ani ebooków jeszcze się nie przyzwyczaiłam, taka jestem mało nowoczesna :) Przeczytałam fragment ze strony wydawnictwa. W połączeniu z Twoją recenzją sprawia on, że nabrałam chęci na przeczytanie tej książki.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, bo wydaje mi się, że to naprawdę dobra książka:)
UsuńMiałam na nią ochotę, od kiedy o niej usłyszałam, a Ty mnie utwierdziłaś, że warto po nią sięgnąć. Cieszę się, że jest w postaci audiobooka - to mi wiele ułatwi :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemnego słuchania:) Ale istnieje ryzyko, że przez jakiś czas będziesz później nucić tego Żółtego ptaka;) No, może bez puenty;)
UsuńBardzo lubię pozycję, które obnażają bezsens wojny, jej bezosobowe okrucieństwo, które dotyka wszystkich, bez wyjątku, bez względu na płeć, czy wiek, lub fakt, czy ktoś jest w konflikt zaangażowany, bądź nie. W mojej prywatnej opinii sposób prowadzenia wojen, który na dobrą sprawę nie zmieniły się na przestrzeni tysięcy lat, który nie jest ani odrobinę bardziej humanitarny, najlepiej świadczy o rozwoju duchowym jednostki ludzkiej, czy może o braku rozwoju w tejże materii :)
OdpowiedzUsuńW takim razie "Żółte ptaki" mogą Ci przypaść do gustu. Bo chyba jeszcze nie czytałeś? W każdym razie, niegłupia to książka:)
UsuńW wersji tradycyjnej na pewno kiedyś się skuszę (choć Roguckiego też lubię). :) Ta książka od dawna jest moim must read. :)
OdpowiedzUsuńJak must, to must;)
UsuńMałgosiu, czytam teraz "Ciemno, prawie noc" Joanny Bator. Gdy przeczytałam kiedyś w necie jej opis uczucia podczas biegania (nawet umieściłam go wtedy na moim blogu) wiedziałam, że muszę poznać bliżej książki p. Joanny. Jestem ciekawa Twojego zdania. Według mnie, pomimo że akcja dzieje się w Wałbrzychu czuć charakterystyczny dla Skandynawii klimat :)
OdpowiedzUsuńZostało mi jeszcze kilkadziesiąt stron. Zmykam :)
O, coś w tym klimacie jest;) "Ciemno, prawie noc" słuchałam jakiś czas temu, chyba muszę sobie powtórzyć, tym razem w wersji papierowej. Czytałam za to ostatnio "Japoński wachlarz" tej samej autorki i też jest niezła, więc jeśli nie czytałaś jeszcze, polecam:)
Usuń