Federico
Fellini, Günter Grass, David Bowie, Fiodor Dostojewski i
Gabriel García Márquez – takimi skojarzeniami
wabi czwarta strona okładki. Jednak nauczona
doświadczeniem nie ufam już podobnym obietnicom. Ale jednemu nie
mogę się oprzeć – książkę poleca sama
Banana Yoshimoto. Wspaniała rekomendacja! Jeśli
autorka Kuchni użyczyła
swojego nazwiska, spodziewam się niezwykłej lektury.
Pisząc
o opowiadaniach Yoshimoto,
wspominałam, że literatura japońska długo kojarzyła mi się z
nazwiskami Murakamiego i Abe. Dziś, kiedy poznałam ją odrobinę
lepiej, wracam do początku i znowu po raz pierwszy czytam
Murakamiego. Jeśli jeszcze go nie znacie, pozwólcie, że
przedstawię – przed Państwem Ryu
Murakami.
Nie, niespokrewniony. Tak, też nie dostał Nobla.
DZIECI ZE SCHOWKA
Dzieci
ze schowka to
opowieść o Kiku i Hashim, tuż po urodzeniu porzuconych w schowkach
na dworcu. Chłopcy poznają się w sierocińcu i szybko stają się
nierozłączni. Okazuje się bowiem, że traumatyczne wydarzenia z
wczesnego dzieciństwa zbliżają ich ku sobie, podczas gdy od innych
ludzi skutecznie odsuwają.
W
latach 1969 – 1975 w całym kraju znaleziono 68
noworodków, niemal wszystkie martwe – większość
zostawiono tam już po śmierci, reszta zmarła w schowkach, a
te kilka wyjątków, które znaleziono żywe, oddało ducha w
szpitalu. Innymi słowy, przeżyło tylko ich dwóch, prawda?
Oczywiście, noworodki nie mają pamięci w rozumieniu tejże jako
formy świadomości, ale zaledwie kilkadziesiąt godzin po urodzeniu
groziła im śmierć i z pewnością zakodowali w sobie podświadomy
strach i opór organizmu*.
Kilka
lat później obaj chłopcy trafiają do jednej rodziny adopcyjnej i
rozpoczynają kolejny etap życia już jako bracia. Wydawać by się
mogło, że w nowym środowisku czeka ich pogodna przyszłość, z
czasem jednak wychodzi na jaw, że Kiku i Hashi zawsze już będą
wyobcowani ze społeczeństwa. W tej sytuacji pozostają im dwa
wyjścia – walczyć ze światem lub walczyć o świat. Jak
myślicie, co jest bardziej kuszące?
PRZED KOŃCEM
Książka
Murakamiego to genialnie napisana powieść
psychologiczno-obyczajowa. Tak sugestywna w
formie, że alienacja głównych bohaterów jest niemal
odczuwalna. Zdaje się, że źródłem tego dystansu jest narracja,
która rzadko mówi wprost o uczuciach bohaterów, częściej
ukrywając je za opisami działań. To, co jest siłą napędową
fabuły – życie wewnętrzne protagonistów – przez
większość czasu pozostaje w domyśle. Prosty zabieg, świetny
efekt.
Ta
książka jest jak zły sen. Czytając, brodzi się w gęstej
surrealistycznej brei. Nie zawsze wiadomo, o co chodzi i niezwykle
łatwo zgubić sens, kiedy miesza się jawa i sen. Kiku i Hashi
wydostając się ze schowków, wpadają w kolejną pułapkę, a
czytelnik tkwi w niej razem z nimi. To męczące, ale czy nie taki
był cel? Tradycyjnie pojawia się pytanie, ile ze stylu autora
przetrwało w przekładzie. Jeśli mój trop jest dobry, tłumaczenie nic a nic książce nie zaszkodziło i Dzieci
ze schowka celowo
są tak ciężkie i w pewnym sensie dziwaczne. Ryu
Murakami wymęczy Was i sponiewiera. Czy to brzmi jak zachęta?
*Ryu
Murakami, Dzieci ze schowka, Świat Książki 2009, s. 15.
Tytuł oryginału: COIN LOCKER BABIES,
Przełożyła Małgorzata Dutka,
Ryu Murakami, Dzieci ze schowka, Świat Książki 2009.
Dla mnie brzmi jak zachęta... piękny tekst i w dodatku - zamknięty... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńŚlicznie dziękuję :) Zachęta, ale z ostrzeżeniem - uczciwa taka;)
UsuńOczywiście, że brzmi jak zachęta, bo takie właśnie opowieści są najlepsze! Co prawda nie po drodze mi z literaturą japońską, ale wydaje mi się, że w tym wypadku warto zadać sobie trud :)
OdpowiedzUsuńTo jest lepka, gęsta, ciężka literatura japońska, czyli... polecam :D Nie wiem co Japończycy w sobie mają, ale nigdy nie czytałam bardziej onirycznej literatury ;)
Usuńno może nie koniecznie, ale czemu nie dać mu szansy? Lubię jego książki i uważam, że wiele z nich nie kojarzę, bo jednak on wplata sporo tradycji i kultury o której nie mam pojęcia
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, czy myślimy o tym samym Murakamim :) Jeśli chodzi o Ryu, czytałam go pierwszy raz i jestem zmiażdżona ;) Zanim znowu dam mu szansę, muszę porządnie odpocząć ;)
UsuńJa czuję się zachęcona :) Lubię poznawać nowe oblicza Japonii, więc to coś dla mnie. Jestem zaciekawiona formą i tym, czy książka mnie wymęczy ;)
OdpowiedzUsuńWymęczy, możesz być pewna. Ta książka jednym się podoba, innym nie, ale chyba wszystkich męczy :D To oczywiście może być zaleta :)
UsuńHa, narobiłaś mi apetytu na tę lekturę tym arcyciekawym wpisem. Zwrot - "genialnie napisana powieść psychologiczno-obyczajowa" - działa na mnie niczym wabik. Z chęcią przekonam się także jak prezentują się narracyjne sztuczki drugiego z Murakamich (kojarzą mi się odrobinę z "Książką dla Manuela" Julio Cortázara).
OdpowiedzUsuńTych porównań do wielkich nazwisk literatury pewnie również bym się przestraszył, bo niestety, ale szczególnie ostatnio, wydawcy mają tendencję do zbytniego zachwalania pisarzy, publikowanych na łamach ich oficyn. Niekiedy można wręcz odnieść wrażenie, że autor pochwalnych peanów w ogóle nie zapoznał się z prozą, nad którą się tak rozpływa :)
"Książki dla Manuela" nie czytałam, więc nie umiem ocenić, na ile trafne masz podejrzenia :) Ale Ryu musisz przeczytać, nie wyobrażam sobie, żebyś nie porozkładał tej książki na kawałki! :)
UsuńCo do peanów mam identyczne spostrzeżenia. Naczyta się człowiek takich porównań na wyrost, a potem książka go rozczarowuje, bo na co innego się nastawiał.
O matko, jakie to jest japońskie - to okrucieństwo wobec dzieci i te schowki! Pamiętam jak kiedyś czytałam o Japończyku, który ciała swoich rodziców upchnął do plecaka i schował do szafy! [dygresja luźna] A tak na poważnie to przekonałaś mnie tym brodzeniem w brei - lubię tak po japońsku :)
OdpowiedzUsuńObrzydliwie japońskie :) Breja jest, będziesz brodzić, będziesz się męczyć - to mogę obiecać :) I wcale się nie dziwię, że kusi ;)
UsuńBrzmi smutno i przygnębiająco, ale jakże zachęcająco! Świetna recenzja, a ja nadal nie mam swojego ulubionego japońskiego pisarza. Tak mi się skojarzyło, że kiedyś czytałam o naszych "oknach życia", pierwsze chyba były w Krakowie. I takie dzieci bardzo często brano sobie po prostu jako siłę roboczą, o prawnie uregulowanych adopcjach się nikomu nie śniło. Tak mi się tylko skojarzyło:) M.
OdpowiedzUsuńOkno skojarzyło Ci się ze schowkiem, tak? Ja to widzę tak - matka oddawała dziecko do okna po to, by miało szansę przeżyć, a w przypadku zostawiania w schowku dziecko tę szansę miało dramatycznie zmniejszoną. Intencje matki w przypadku pierwszym są dla mnie jednoznacznie dobre, w drugim zwykle nie. Co o tym myślisz?
UsuńTak, masz rację, nie pomyslałam o tym. M.
Usuń