Do napisania tej recenzji mogłabym użyć samych wykrzykników - kropki są zbyt zachowawcze. Chyba że trzy obok siebie po przerwanej wypowiedzi, bo ten tekst będzie niedokończony. Nie napiszę przecież wszystkiego, nie po takiej lekturze. Chciałoby się czuć coś podobnego po każdej przeczytanej książce.
ODPŁYW
Larsa Saabye Christensena znacie pewnie za sprawą wznowionego w zeszłym roku Półbrata. Teraz norweski pisarz wraca z najnowszą powieścią*, która w oryginale nosi tytuł Sluk, czyli błystka**, a u nas została wydana jako Odpływ w świetnym tłumaczeniu Iwony Zimnickiej.
Odpływ składa się z trzech części - to właściwie dwie pełne opowieści i obszerny epilog. Bohaterem pierwszej części - zatytułowanej Błystka - jest Funder, nastolatek, który spędza z matką wakacje w Nesodden nad Oslofjorden. Tego wyjątkowego lata 1969 roku Funder po raz pierwszy się zakochuje, próbuje napisać wiersz i jak wszyscy czeka na lądowanie człowieka na Księżycu. Mimochodem pobiera też trudną lekcję życia, ale o tym sza! Nie zdradzę najważniejszego.
W drugiej części - Pośrednik - przenosimy się w okolice roku 2000. W amerykańskim miasteczku Karmack liczba nieszczęśliwych wypadków wzrosła o osiemnaście procent w porównaniu z rokiem poprzednim i władze zdecydowały, że potrzebny jest właśnie Pośrednik. Zostaje nim Frank Farelli, którego zadaniem będzie przekazywanie złych wiadomości rodzinom poszkodowanych.
Trzecia część to epilog, w którym znowu pojawia się Funder. Dojrzały już mężczyzna przechodzi terapię i próbuje uporządkować swoje życie. Przy okazji wyjawia, co zostało z tamtego pięknego lata, kiedy był pełnym planów na przyszłość chłopcem. A my odkrywamy, jaki jest związek między Błystką i Pośrednikiem.
PĘKNIĘCIE
Odpływ to powieść pęknięta. Mniej więcej w połowie książki, tuż po pierwszej części opowieść zupełnie się zmienia. Zmieniają się bohaterowie, czasy, a przede wszystkim styl. Pierwsza część to pierwszoosobowa narracja - jasna, radosna, pełna wspaniałych metafor i ironii. Jej kwintesencja zawiera się w tym zdaniu:
Inhalowałem prozę i wydychałem metafory***.
Znienacka nastrój się załamuje, narracja przechodzi w trzecioosobową, a cały dowcip ulatuje. Zamiast niego pojawia się mroczna, przyciężkawa atmosfera, w której groza miesza się z groteską. Zupełnie jakby tę część pisał inny autor, jakiś specjalista od przygnębiających amerykańskich powieści. Tak zostaje już do samego końca, bo choć w epilogu powraca pierwszoosobowa narracja, nastrój właściwie się nie zmienia. Fakt, absurd znika, ale kwiecisty styl (dla mnie dużo ciekawszej) pierwszej części nie ma już racji bytu.
WSZYSTKIE IMIONA LARSA
Pęknięta powieść nie rozpada się, przeciwnie, stanowi nierozerwalną całość. Jak to możliwe? Odpływ ma bowiem dwa motywy przewodnie, które łączą wszystkie części. Pierwszy to wspomniane już lądowanie na Księżycu, drugi to piosenka Blue Skies.
Ale najsilniejszym spoiwem jest Funder zwany Chaplinem, Chrisem, Christianem. Główny bohater ma bowiem wiele wspólnego z samym Larsem Saabye Christensenem. Pisarz też pochodzi z duńsko-norweskiej rodziny i zupełnie jak w Odpływie jego ojciec był architektem, a matka zajmowała się domem. W dodatku Christensen także bardzo wcześnie podjął decyzję o zostaniu pisarzem, a tytuł książki Fundera brzmi tak, jak tytuł prawdziwego tomu poezji Christensena****. Zgadzają się też informacje o fabule jednej z książek wspomnianej w Odpływie*****. Zdaje się, że te autobiograficzne wątki nie powinny dziwić, bo autor nie ukrywał, że zawsze pisze o tym, co przeżył. Tym razem jednak wyjątkowo dużo Larsa jest w chłopcu o wielu imionach.
WSZYSTKIE TE MATKI
Odpływ to pęknięta książka o pękniętym życiu, które po pamiętnym lecie nie było już takie samo. To także książka o pisarstwie, bo refleksje na temat relacji między rzeczywistością i fikcją pojawiają się od samego początku. Ale dla mnie ta książka jest też pięknym hołdem złożonym matce, wszystkim tym kobietom zredukowanym przez otoczenie do funkcji matki, o których nieustannie myśli Funder:
Zacząłem przerzucać strony w książce telefonicznej, minąłem tę z nazwiskiem, adresem i numerem ojca. Nazwiska matki nie było, chociaż najczęściej, a właściwie prawie zawsze to ona odbierała, kiedy ktoś dzwonił. Przyszła mi do głowy dziwna, nieprzyjemna myśl, że matka nie istnieje. Nie ma jej. Jest tylko w wyobraźni mojej i ojca******.
Mogłabym tak długo, a wszystkiego i tak nie napiszę.
Musicie to przeczytać! Rzućcie wszystko, idźcie, czytajcie!
* Pierwszy raz wydana w Norwegii w 2012 roku.
** Ale "sluk" może być też tłumaczony jako odpływ, drenaż.
*** Cytat pochodzi z elektronicznej wersji książki, więc nie podam strony, ale znajdziecie go w dwunastym rozdziale pierwszej części.
**** Wielbłąd w moim sercu,
***** Jeśli dobrze zidentyfikowałam to książkowy Funder napisał powieść podobną do Beatles Saabye Christensena.
****** A to z jedenastego rozdziału pierwszej części.
Tytuł oryginału: SLUK,
z norweskiego przełożyła Iwona Zimnicka.
Lars Saabye Christensen, Odpływ, Wydawnictwo Literackie 2015.
Jak mnie chcesz namówić na powrót do piszących Skandynawów, to... to... niedługo Ci się chyba uda! Albo zaraz się uda. Co to za powieść?!! To pęknięcie, te słowa. Aż chce się rzucić wszystko, jak sugerujesz, i faktycznie czytać ;)
OdpowiedzUsuńGdybyś już nigdy, nigdy nie miała czytać żadnych Skandynawów oprócz jednego, to znam nazwisko tego jednego :D Saabye Christensen jest najlepszy. Ale... nie podejmuj drastycznych decyzji, jeszcze nie czytałam Knausgarda ;)
UsuńKolejny? Nie. Proszę. Daj mi ochłonąć ;)
UsuńI cóż zrobić, po przeczytaniu takiej recenzji? Chyba tylko rzeczywiście pozostaje jedynie sięgnięcie po tę książkę :)
OdpowiedzUsuńNie opieraj się, to jest cudne. Z pierwszej części wynotowałam miliard cytatów :D
UsuńWidziałam tę książkę i czekałam na pierwszą recenzję. Jak czytam warto się z nią zapoznać:)
OdpowiedzUsuńBum, warto! :)
UsuńA nie mówiłam/pisałam? Cieszę się (:
OdpowiedzUsuńZaufałam Ci tak bardzo, że dorwałam "Odpływ" w przedsprzedaży! Taką masz siłę przekonywania :) Teraz jeszcze tylko "Półbrat" i będę psychofanką Saabye Christensena :D
UsuńSiła przekonywania jest zbędna, gdy wiesz, że polecasz coś wspaniałego (:
UsuńWitam zatem w klubie fanów i czekam na wrażenia z "Półbrata".
Zgłoszę się, kiedy przeczytam, ale czuję, że nie będzie trzeba długo czekać :)
UsuńOk, idę.
OdpowiedzUsuń(to znaczy, dopisuję do listy "kiedyś gdzieś koniecznie", po tak entuzjastycznych słowach muszę ;)))
Dopisz z wykrzyknikiem, bo to doooooobre :)
UsuńNie ma innej opcji, mnie też namówiłaś! Ale najpierw na czytniku czeka na mnie "Półbrat".
OdpowiedzUsuńTo "Półbrata" czytamy razem, bo ja też mam na czytniku :)
UsuńOk :D Oczywiście mam go w planach na niedługo, ale kolejka książek się mnoży i każda się przepycha i chce być pierwsza ;)
UsuńZnam to, znam :) A w kolejce mam kilka niezłych cegieł. Będzie losowanie ;)
UsuńMatko, Małgośko, Ekrudo!!! [ja zawsze ekscytuję się podwójnie]! Mam już TAKIEGO smaka narobionego przez Ciebie, że leci do mnie tak"Odpływ", jak i "Półbrat" niebawem! <3 Czekam na mój zachwyt i nakręcam się jak dziki bąk :D
OdpowiedzUsuńNigdy, absolutnie nigdy nie byłam tak pewna, że się spodoba jak dziś :D
UsuńCytując klasyka - jest radość i ekscytacja ;)
Jestem właśnie w trakcie lektury. Przede wszystkim cieszę się, że porwała Cię proza pisarza... W "Odpływie" znalazłam wszystko to, czym zachwycałam się w "Półbracie". Ten sam styl, piękne słowa, cudownie przedstawione rodzinne relacje, emocje. Podobny jest styl i elementy. Zaczęłam czytać i ..."odpłynęłam". Ale najważniejsze - to nie jest odgrzewanie historii, tylko pełnoprawna, zupełnie nowa historia...
OdpowiedzUsuńPorwała, porwała, miałyście rację, że to dobre :)
Usuń"Półbrata" wkrótce przeczytam, a "Odpływ" zachwycił mnie dopracowaniem. To jest idealne pod każdym względem - najbardziej podoba mi się to, że styl tak świetnie zmienia się razem z treścią. Tam wszystko gra, majstersztyk :)
Ulala, no niezła lektura wpadła Ci w ręce! Lubię takie starannie przemyślane oraz diabelnie precyzyjnie rozplanowane książki, gdzie fabuła, mimo, iż na pozór rozdwaja się czy plącze, okazuje się niezwykle finezyjna i wyrafinowana.
OdpowiedzUsuńTo "Odpływ" możesz brać w ciemno! Niczego tej książce nie brakuje, nic nie kuleje. Z tym powinna się kojarzyć literatura skandynawska, a nie ze schematycznymi kryminałami ;) (Doceń wyznanie wielbicielki Theorina!)
UsuńJak jest Ella to musi być doskonała literatura! A tak naprawdę to bardzo mnie zainteresowałaś, musi to być pyszna lektura. M.
OdpowiedzUsuńJest! Moje zachwyty kipią z recenzji i pewnie z komentarzy wyżej, więc już sobie daruję zapewnianie, że tam wszystko gra. Ale sama wiesz, ile wysiłku włożyłam, żeby prześledzić biografię autora, to chyba dobry dowód na to, że można w to wsiąknąć :D Będę Ci przypominać, że musisz to przeczytać :D
UsuńJa Cię chyba uduszę! Przez Ciebie mój plan oszczędzania legł w gruzach :D A tak serio, to jestem pewna, że będę nie mniej zachwycona. Przeczytam na pewno, nie wiem tylko kiedy :)
OdpowiedzUsuńZginąć za literaturę, pięknie :D
UsuńW ogóle nie mam wyrzutów sumienia, bo to więcej niż pewne, że będziesz zachwycona :)
Pęknięte powieści dobrze robią na zastane mięśnie. Nie wiem, czy uda mi się kiedyś dotrzeć do Odpływu, bo na razie sobie dryfuję swobodnie na powierzchni, ale postaram się pamiętać, by zanurkować:)
OdpowiedzUsuńTo się tak przyjemnie czyta, że szkoda byłoby, gdybyś się w końcu nie skusiła :)
UsuńI ja również poczułam się bardzo, bardzo zachęcona, tym bardziej, że literaturę skandynawską niekryminalną bardzo lubię (na kryminałach jakoś nie umiem się poznać).
OdpowiedzUsuńSaabye Christensen i kryminały to niebo i ziemia :) Będziesz zadowolona, czytaj, nie zmarnujesz czasu :)
UsuńPółbrat był genialny.. a to .. chciałabym przeczytać, ale niestety póki co kasy brak.
OdpowiedzUsuńA, nawet mi nie mów. Miałam nic nie kupować, ale Publio wyskoczyło z tą przedsprzedażą i złamali mnie, podeszli jak amatorkę ;)
UsuńOoooo, nie słuchałam, ale jeśli to jest jak zwykle dostępne w sieci, to już wiesz, co robię jutro skoro świt :D
OdpowiedzUsuńPostanowiłam sprawdzić, co napisałaś o "Odpływie" :-) (Swoją drogą, czy to znaczy, że oryginał nazywa się tak samo w całości jak nazywa się część pierwsza?).
OdpowiedzUsuńNie widziałam książki w oryginale, ale na to wygląda. Przy czym norweski tytuł ma chyba kilka znaczeń. Muszę to sprawdzić, bo chyba powinnam to dopisać tam wyżej.
UsuńNie tylko nasz tytuł jest inny, niemiecki też - Der Sommer, in dem meine Mutter zum Mond fliegen wollte.
Ładny, ale dodający znaczeń (nie wiem, czy do końca zamierzonych przez autora) tej pierwszej części, a w sumie nie o to przecież chodzi.
UsuńTa książka to jedna wielka brednia, bardzo to ubogie i słabe.
OdpowiedzUsuńUbogie? To chyba ostatnie określenie, którego bym tutaj użyła :) Ale rozumiem, że może się nie podobać, a gdyby wyciąć pierwszą część, to sama bym powiedziała, że słabe.
Usuń