Trójka Ekrudy: Trzy najlepsze autorki przekładów

Międzynarodowy Dzień Tłumacza to świetna okazja, żeby wyróżnić tych, którzy często są w recenzjach pomijani. Wyrazy uznania zbieraja zwykle pisarze, o autorach przekładów się zapomina. Niedobrze! Zauważyliście, jak wiele zależy od umiejętności tłumacza? Wiem, trudno ocenić jakość przekładu, kiedy nie zna się oryginału, ale przecież praca tłumacza nie jest dla czytelnika niewidzialna. Zwracacie na to uwagę? 

A może macie ulubionych tłumaczy? W moim przypadku są to właściwie tłumaczki, bo tak się składa, że najbardziej cenię przekłady trzech kobiet. Zatem dziś w Trójce Ekrudy trzy najlepsze autorki przekładów. 



Chcecie więcej?
Tutaj znajdziecie recenzje książek, które przełożyła Iwona Zimnicka,
a tutaj tłumaczonych przez Irenę Kowadło-Przedmojską. Tu z kolei są inne Trójki Ekrudy.

24 komentarze

  1. Bardzo mnie cieszy, że zaczynają być w końcu doceniani, a przede wszystkim zauważani i że nie tylko nieliczni potrafią porządnie tłumaczyć literaturę piękną. M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I że są ustanawiane nagrody dla tłumaczy :)

      Usuń
  2. A Leszek Engelking to gdzie? :D Kocham tego pana :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze dwa nazwiska i Twoja trójka gotowa :) To kto jeszcze zasłużył?

      Usuń
    2. Hmmmm oto jest zagadka. Muszę to jeszcze przemyśleć :)

      Usuń
  3. To prawda, tłumacze są często pomijani w recenzjach, a przecież są jakby współautorami książki. Niejednokrotnie widzę, że blogerzy przy recenzji książki zamieszczają liczbę stron, numer ISBN i inne nieistotne informacje, a zapominają o podaniu nazwiska tłumacza. Jeżeli wspomina się o pracy tłumaczy, to raczej w negatywnym sensie, wytykając im błędy, zawstydzając za coś. Hm, i ja też często tak robię. Błędy zauważam i nawet dosyć często wypisuję je w recenzjach, a do chwalenia dobrego tłumaczenia (tzn. takiego, które wygląda na dobre, bo przecież nie mogę mieć pewności, na ile jest zgodne z oryginałem) się nie spieszę. Trzeba będzie to zmienić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ja też czasem wytykałam błędy (taka mądralińska), ale Zimnicką i Kowadło-Przedmojską doceniłam w recenzjach, więc mam punkcik, żeby zatrzeć winy ;) Błędy chyba bardziej rzucają się w oczy, a jak coś jest dobrze zrobione, uznajemy, że tak ma być i już.

      Usuń
    2. Aaa! W księgarniach czasami brakuje mi informacji o tłumaczu, nie tylko w recenzjach.

      Usuń
  4. A ja mam z kolei wrażenie -- nawiązując do tego, co pisze @Koczowniczka -- że zauważam tak samo jak zły przekład, przekład bardzo dobry. Tych spomiędzy trudno mi czasami przyuważyć, ale jest jednak coś takiego w dobrze przełożonej książce, co sprawia, że się zerka, kto zacz ten tłumacz ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dokładnie tak miałam z Zimnicką. Czytam sobie pierwszą część "Odpływu" i czuję, że to się wszystko ładnie układa w czytaniu, sprawdziłam nazwisko. Jakiś czas później biorę "Smillę", to zupełnie inna półka, ale kolejny raz to wrażenie, że językowo jest przyjemnie, więc znowu sprawdzam tłumacza i znowu Zimnicka :)

      Usuń
  5. Tłumaczenia Herty Muller wspaniałe, a przyznam, że aż do teraz nie potrafiłabym powiedzieć czyje. Nie zwróciłam uwagi.....wstyd!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też dopiero niedawno sprawdziłam, a już "Król" mnie zachwycił :)

      Usuń
  6. Tłumacz odwala kawał dobrej roboty, a niestety prawda jest taka, że zauważa się go dopiero, gdy czytelnikowi coś nie pasuje. Wtedy pomstujemy, że jak tak można, że tłumacz na pewno zawinił, bo to tak nie powinno działać. Natomiast, kiedy wszystko gra to rozpływamy się nad pięknem i bogactwem języka, nie widząc, że przecież tłumacz odegrał ogromną rolę. Sama niestety popełniam te grzechy, ale postaram się zwracać uwagę na pracę tłumacza i to nie tylko wtedy, kiedy coś w książce zgrzyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobry plan, ja też staram się tak robić. Pewnie niektórzy pisarze naprawdę dużo zawdzięczają tłumaczom :) Ciekawe jak często się zdarza, że książka jest lepsza niż w oryginale :)

      Usuń
  7. Podpisuję się pod słowami uznania dla Iwony Zimnickiej. Z moich obserwacji wspomnę Jerzego Kutnika, który przełożył powieść nie-powieść Federmana "Podwójna wygrana jak nic". To nie jest zwyczajny przekład. Tłumacz musiał zadbać o treść, rytm i układ słów, a układ często był kluczowy. To była dopiero gimnastyka... Tekst jest tak trudny do przetłumaczenia, że dokonano tego tylko na trzy języki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłumaczenie "Lodu" Dukaja też mogłoby być wyzwaniem, on przecież szaleje językowo :) Zastanawiam się, czy to w ogóle da się dobrze pokazać w językach innych niż słowiańskie.

      Usuń
  8. Ja nie mam w sumie ulubionych, poza Piotrem Cholewą, który genialnie tłumaczy Pratchetta.
    Wstyd przyznać, rzadko zwracam uwagę na to, kto tłumaczy. Ale fakt, to bardzo ważne, bo złe tłumaczenie może zupełnie zepsuć książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe czy dobre może podnieść książkę oczko wyżej.

      Usuń
    2. To całkiem prawdopodobne ;)

      Usuń
  9. Istnieje coś takiego jak iluzja tłumaczenia, przez co tłumacze stają się niewidzialni i nie dostrzega się ich pracy. Dopiero jak coś razi i zgrzyta. Bardzo się cieszę, że zrobiłaś taki wpis na Dzien Tłumacza:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dobrze przetłumaczone czasem musi być niewidzialne? Hmmm, to bardzo trudno tak oddzielać pracę pisarza od pracy tłumacza. Dałaś mi do myślenia tą iluzją :)

      Usuń
  10. Moim numerem 1 jest oczywiście prof. Mikołaj Melanowicz, wybitny polski japonista, dzięki któremu na polskim rynku dostępne są przekłady dzieł takich mistrzów słowa jak choćby Kōbō Abe, Jun'ichirō Tanizaki, Kenzaburō Ōe, Sōseki Natsume, Yasunari Kawabata, Osamu Dazai, Shūsaku Endō czy Ryūnosuke Akutagawa :)

    OdpowiedzUsuń
  11. tak to niesłychanie ważna funkcja, nie raz miałam okazję czytać książkę w oryginale i i w naszym języku ojczystym i ta w oryginale była o niebo lepsza, miała inny klimat. To niesłychanie ważne zajęcie.

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.