Czytasz reportaż za reportażem, poznajesz te wszystkie prawdziwe historie i może nawet jesteś o krok od uznania wyższości non-fiction nad fiction. Ale zaraz, zaraz! Musiałeś przecież zmierzyć się z pytaniem o to, ile w literaturze faktu jest... fikcji.
To nie jest pytanie nowe, a ja pisałam już o tym, relacjonując spotkanie z Mariuszem Szczygłem i Katarzyną Surmiak-Domańską z Festiwalu Conrada. Wtedy było łatwo, bo za przykłady posłużyły książki o wydarzeniach współczesnych, autorzy mogli próbować dotrzeć do świadków i potrzebnych materiałów. Można było tę reportażową fikcję sprowadzić do warsztatu – narzędzi, którymi pisarz posługuje się niezależnie od formy, którą uprawia.
A jak to wygląda w przypadku reportaży o bardziej odległej historii? Czy fiction nie zaczyna wypełniać tych wszystkich luk, kiedy nie można przeprowadzić wywiadu i nie ma już czego obserwować?
Takie właśnie pytanie przyszło mi do głowy, kiedy czytałam książkę Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji. Krótko mówiąc, to opowieść o ludziach, którzy pod koniec dziewiętnastego i na początku dwudziestego wieku opuścili ubogą Galicję, by szukać szczęścia przede wszystkim w USA, ale też w Kanadzie, Brazylii i Rosji. Dawne czasy, nieszczególnie sumienni galicyjscy urzędnicy i niepiśmienni chłopi – wyobraźcie sobie, jak trudno było dotrzeć do świadectw tamtych wydarzeń.
Martin Pollack poskładał tę opowieść ze śladów znalezionych w archiwach, w starych wiadomościach prasowych i szczątkach dokumentów. Czasami na informacje trafiał przypadkiem, często dysponował jedynie przebłyskami historii, bo ślad po Polakach, Żydach, Słowakach, Rusinach wyjeżdżających za pracą urywał się nagle i rzadko kiedy pojawiał się znowu.
Mimo to autor rzetelnie opisał tę wielką emigrację, wskazał jej przyczyny, określił kierunki i zbadał przebieg. Wielokulturową Galicję sportretował od tej gorszej, nędznej i szarej strony, analizując wszystko, co z "ucieczką" było związane – co się do niej przyczyniło (np. antysemityzm) i co szło z nią w parze (np. "fabrykowanie aniołów"). Dużo miejsca poświęcił działalności agentów emigracyjnych, którzy chwytali się najbardziej szalonych pomysłów, byle wydrzeć chłopom liche oszczędności. A pretekstem dla tych wszystkich wątków było odtworzenie obławy na agentów z Oświęcimia i procesu przeciwko nim.
To mógł być nudny wyciąg z archiwum, gdyby nie warsztat (a więc fikcja) reportera, który z urywków informacji stworzył kolaż losów galicyjskiej biedoty. W wywiadzie, który znajdziecie w książce Agnieszki Wójcińskiej Perspektywa mrówki*, Martin Pollack zauważa, że Cesarz Ameryki nie mógł mieć jednego bohatera, bo życiorysu żadnego emigranta nie da się prześledzić od początku do końca. Trzeba jednak przyznać, że z tego technicznego ograniczenia wynika największa zaleta tej książki – mnogość bohaterów, przeskakiwanie między nimi, odzwierciedla masową skalę opisywanych wydarzeń. Kiedy pisarz połączył je z anonimowymi zdjęciami pochodzącymi z tamtych czasów, zdekompletowana rozsypanka ułożyła się w spójną całość. Majstersztyk!
Widzicie to? Rola warsztatu autora jest nie do przecenienia. A co z fikcją w tym drugim znaczeniu – co ze zmyślonymi elementami?
Na jednym z obrazków widać port w jakimś dużym mieście, dokąd zawijają statki z Europy. W tle rysują się wielkie domy, a na pierwszym planie wyrasta z wody wysoka na kilka pięter, olbrzymia postać kobiety, na głowie ma koronę z promieni, a w wyciągniętej ku niebu ręce – pochodnię. To święta Maria, matka Boża i królowa Polski, opowiadają łatwowiernym chłopom agenci, wita w ten sposób swych ukochanych Polaków (i oczywiście Rusinów), z otwartymi ramionami i z zapraszającym uśmiechem**.
Nie, ten absurdalny pomysł nie został zmyślony przez Pollacka. Trudno w to uwierzyć, ale pochodzi z najprawdziwszych zeznań ze wspomnianego procesu. Gdzie w takim razie jest fikcja? W scenach, którym drobne podkręcenie nie zaszkodzi. W Perspektywie mrówki pisarz przywołuje jedną z nich: dziewczynka macha na pożegnanie wyjeżdżającemu młodzieńcowi. To jedynie wyciągnęło bohaterów z suchych statystyk, nie odebrało wiarygodności faktom.
Poza wszystkim zaletami, które pewnie sami odkryjecie, Cesarz Ameryki ma i tę: zgrabnie udowadnia, że fikcja reportażowi nie szkodzi. Przeciwnie, ostrożnie dawkowana (!), może go wzmocnić.
* Agnieszka Wójcińska, Perspektywa mrówki. Rozmowy z reporterami świata, Wydawnictwo Czarne 2015.
** Martin Pollack, Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji, s.168.
Tytuł oryginału: Kaiser von Amerika. Die große Flucht aus Galizien;
Przełożyła Karolina Niedenthal;
Martin Pollack, Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji, Wydawnictwo Czarne 2011.
Martin Pollack to jeden z moich najukochańszych reporterów. Te człowiek ma prawdziwy dar, bo jeszcze nie czytałam słabej książki jego autorstwa.
OdpowiedzUsuńPS
Chyba każdy od czasu do czasu zastanawia się ile jest fikcji w tym całym non-fiction :)
O proszę, to poleć mi jakąś książkę Pollacka. Galicja znowu czy może raczej tę o ojcu?
UsuńMuszę poszukać w bibliotece.....przecież ja z Galicji a i krewni moich rodziców emigrowali za wielką wodę....
OdpowiedzUsuńWarto, by poznać okoliczności opuszczania Galicji prze jej mieszkańców...
Zachęciłaś mnie swą opinią...
Bardzo się cieszę, może odkryjesz coś ciekawego. Moja rodzina za późno pojawiła się na tych terenach, żebym znalazła jakieś znajome ślady, a i tak czytałam z zainteresowaniem. Trafiłam tylko na znajome miejscowości :)
Usuń"Czytasz reportaż za reportażem, poznajesz te wszystkie prawdziwe historie (...)" - nie każdy jest takim ekspertem od literatury faktu jak Ty :P Ale przyznaję, że dobrze znać kogoś takiego - prezentujesz interesujące pozycje, trafnie prognozujesz zwycięzców wielu literackich konkursów, no i co najważniejsze - ukazujesz masę niezwykłych historii :)
OdpowiedzUsuńNie inaczej jest z przywołaną pozycją - jestem mieszkańcem Galicji i ogromnie intrygują mnie losy jej mieszkańców, opisane na łamach "Cesarza Ameryki".
Ambrose, jeszcze się tutaj o reportażach naczytasz, oj, naczytasz ;) Zwłaszcza w lutym, bo kolejka książek na najbliższe tygodnie jest bardzo non-fiction ;)
UsuńA "Cesarza" złap koniecznie. Do mitu Galicji często odwołuje się literatura i sztuka, a takie książki pokazują drugą stronę medalu.