Ważna, mocna i piękna książka. Świetne połączenie istotnego tematu i doskonałej formy. Długo na coś takiego czekałam. I jeszcze sobie poczekam, bo Źródła miłości są niezłe, ale niestety nie aż tak. W rzeczywistości z mojego pierwszego zdania ta książka nie ma nic, z drugiego tylko dobry temat. Dlaczego więc o niej w ogóle wspominam? Bo miałam zapomnieć szybciej niż czytałam, a ciągle pamiętam. I nie mam pojęcia, gdzie jest haczyk.
Kishwar Desai wzięła na warsztat naprawdę ważne tematy - in vitro i macierzyństwo zastępcze. Akcję umieściła w Indiach, w klinice, która teoretycznie zajmuje się leczeniem niepłodności. W praktyce stanowi intratne przedsięwzięcie polegające na kojarzeniu rodziców z surogatkami i prowadzeniu ich ciąż. Zważywszy na to, jakie kontrowersje wiążą się z tym tematem, książka Desai mogła zrobić sporo zamieszania właściwie na całym świecie.
Główną bohaterką jest Simran, pracownica społeczna, która opiekuje się matkami zastępczymi we wspomnianej klinice. W innych rozdziałach głos przejmują lekarze, pary, starające się o dzieci, a nawet ludzie, którzy dostrzegają w całym przedsięwzięciu możliwość zarobku. Dzięki temu autorka mogła zarysować wszelkie możliwe spojrzenia na temat. Dosyć zgrabnie przywołała nie tylko zalety, ale i wady macierzyństwa zastępczego i in vitro w ogóle. Wplotła wątek moralnej dezaprobaty i niebezpieczeństw związanych z niedoskonałościami rozwiązań prawnych. Brzmi całkiem dobrze, prawda?
Ale nie zapominajmy, że Źródła miłości to nie reportaż, choć niektóre sytuacje są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Fikcję widać przede wszystkim w konstrukcji postaci, które są - co tu kryć - po prostu papierowe. Mówią o emocjach, ale tych emocji zupełnie nie da się w nich wyczuć. Może to kwestia przekładu, może innego kręgu kulturowego, ale bohaterowie tej książki są mało wiarygodni. Powiedziałabym nawet, że są odrobinę karykaturalni - zwłaszcza ci źli, dla nich nie ma świętości. Autorka stwierdziła chyba, że jeśli już zajmują się in vitro wyłącznie dla pieniędzy, to nie cofną się przed najpoważniejszymi przestępstwami. A dobrzy? Takie zupełnie pozytywne postaci właściwie nie istnieją, bo jeśli lekarz przeprowadza zabiegi in vitro - to przede wszystkim dla zysku, jeśli kobieta chce mieć dziecko - to chorobliwie. Nie ma szarości, wszystko jest przerysowane.
Najsłabszy element tej książki? Zakończenie! Desai przez cały czas umiejętnie stopniuje napięcie, powoli ujawnia szczegóły, z których gorączkowo próbujemy poskładać fabułę, aż nagle koniec. Szast-prast, wszystko przyspieszyło i sprawa została zamknięta, jakby głównej bohaterce znudziło się prywatne śledztwo, które tak brawurowo prowadziła. Albo jakby autorce zabrakło zapału, żeby porządnie pozamykać wątki. O nie, pani Desai, bum i happy end z górą lukru to nie jest to, co powinno się znaleźć na końcu tej książki.
Ale skoro jest tak chropowato (autorka sama użyła tego określenia, tylko chyba co innego miała na myśli), to dlaczego utrzymuję, że warto to przeczytać? Bo w tle tej opowieści jest historia dziewczynki, która - wskutek fatalnej pomyłki - urodziła się chora. A takie rzeczy się zdarzają i to jest najprawdziwsza, dająca do myślenia część tej książki rekompensująca kulawą formę.
I chyba właśnie to jest ten haczyk, dla którego pamiętam, choć już dawno miałam zapomnieć.
Kishwar Desai wzięła na warsztat naprawdę ważne tematy - in vitro i macierzyństwo zastępcze. Akcję umieściła w Indiach, w klinice, która teoretycznie zajmuje się leczeniem niepłodności. W praktyce stanowi intratne przedsięwzięcie polegające na kojarzeniu rodziców z surogatkami i prowadzeniu ich ciąż. Zważywszy na to, jakie kontrowersje wiążą się z tym tematem, książka Desai mogła zrobić sporo zamieszania właściwie na całym świecie.
[...] trzy pary z Ameryki, jedna francuska, pięć brytyjskich, jedna niemiecka i dwie australijskie. W większości były to łatwe sprawy, oprócz dwóch par homoseksualnych – jednej z Wielkiej Brytanii, a drugiej z Niemiec. Zajmował się nimi wyłącznie dlatego, że płacili podwójnie. Normalna stawka dwóch milionów rupii* wzrastała w takich przypadkach do czterech milionów, ponieważ załatwianie w Indiach spraw homoseksualistów rodziło wiele komplikacji**.
Główną bohaterką jest Simran, pracownica społeczna, która opiekuje się matkami zastępczymi we wspomnianej klinice. W innych rozdziałach głos przejmują lekarze, pary, starające się o dzieci, a nawet ludzie, którzy dostrzegają w całym przedsięwzięciu możliwość zarobku. Dzięki temu autorka mogła zarysować wszelkie możliwe spojrzenia na temat. Dosyć zgrabnie przywołała nie tylko zalety, ale i wady macierzyństwa zastępczego i in vitro w ogóle. Wplotła wątek moralnej dezaprobaty i niebezpieczeństw związanych z niedoskonałościami rozwiązań prawnych. Brzmi całkiem dobrze, prawda?
Ale nie zapominajmy, że Źródła miłości to nie reportaż, choć niektóre sytuacje są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Fikcję widać przede wszystkim w konstrukcji postaci, które są - co tu kryć - po prostu papierowe. Mówią o emocjach, ale tych emocji zupełnie nie da się w nich wyczuć. Może to kwestia przekładu, może innego kręgu kulturowego, ale bohaterowie tej książki są mało wiarygodni. Powiedziałabym nawet, że są odrobinę karykaturalni - zwłaszcza ci źli, dla nich nie ma świętości. Autorka stwierdziła chyba, że jeśli już zajmują się in vitro wyłącznie dla pieniędzy, to nie cofną się przed najpoważniejszymi przestępstwami. A dobrzy? Takie zupełnie pozytywne postaci właściwie nie istnieją, bo jeśli lekarz przeprowadza zabiegi in vitro - to przede wszystkim dla zysku, jeśli kobieta chce mieć dziecko - to chorobliwie. Nie ma szarości, wszystko jest przerysowane.
Najsłabszy element tej książki? Zakończenie! Desai przez cały czas umiejętnie stopniuje napięcie, powoli ujawnia szczegóły, z których gorączkowo próbujemy poskładać fabułę, aż nagle koniec. Szast-prast, wszystko przyspieszyło i sprawa została zamknięta, jakby głównej bohaterce znudziło się prywatne śledztwo, które tak brawurowo prowadziła. Albo jakby autorce zabrakło zapału, żeby porządnie pozamykać wątki. O nie, pani Desai, bum i happy end z górą lukru to nie jest to, co powinno się znaleźć na końcu tej książki.
Ale skoro jest tak chropowato (autorka sama użyła tego określenia, tylko chyba co innego miała na myśli), to dlaczego utrzymuję, że warto to przeczytać? Bo w tle tej opowieści jest historia dziewczynki, która - wskutek fatalnej pomyłki - urodziła się chora. A takie rzeczy się zdarzają i to jest najprawdziwsza, dająca do myślenia część tej książki rekompensująca kulawą formę.
I chyba właśnie to jest ten haczyk, dla którego pamiętam, choć już dawno miałam zapomnieć.
* około 110000 zł,
** Cytat pochodzi z elektronicznej wersji książki.
Tytuł oryginału: ORIGINS OF LOVE,
Przekład: Ewa Zagawa,
Bardzo trudny temat, pewnie na razie odłożę na kiedyś. Ostatnio staram się trzymać z daleka od tematyki dzieci, ale i tak mnie zainteresowałaś;) M.
OdpowiedzUsuńOdłóż, to nie jest aż tak dobre, żeby przebierać nóżkami, ale poniuchać można :)
UsuńCzekam na recenzję Alice Munro, widzę, że będzie niedługo:) M.
UsuńBędzie, muszę tylko pozbierać myśli :) A wiem, że czytałaś, to sobie podyskutujemy :)
UsuńCiekawa pozycja.
OdpowiedzUsuńTemat tak, forma mniej. Moim zdaniem oczywiście :)
UsuńO proszę. Właśnie trafiłem na kolejny dowód na istnienie literackiej magii - wczoraj czytałem o problemie z surogatkami oraz ogólnie macierzyństwem zastępczym w Tajlandii, a Ty proponujesz mi dzisiaj książkę o podobnej tematyce, tyle, że z akcją umieszczoną w Indiach :) Trochę szkoda, że autorka nie udźwignęła ciężaru tego arcyciekawego zagadnienia, psując cały efekt przez słabo nakreślone postacie oraz dziwne zakończenie. Mimo to będę rozglądał się za tą lekturą :)
OdpowiedzUsuńJeśli temat Cię interesuje, to koniecznie przeczytaj. Forma rzeczywiście nie jest najlepsza, ale przeczytałam tę książkę w lipcu, a ciągle do mnie wraca. To chyba ją ratuje :)
UsuńMoja pierwsza myśl: czy to zbieg okoliczności czy ta książka została napisana pod pseudonimem? Kishwar Desai wprost kojarzy się z Kiran Desai - hinduską pisarką, zdobywczynią Bookera. (Której książki swoją drogą polecam, ciekawa, intrygująca literatura.)
OdpowiedzUsuńCzytałam "Brzemię rzeczy utraconych", zupełnie inna jakość :)
UsuńTemat rewelacja, szkoda tylko, że wykonanie nie jest tak satysfakcjonujące jak być powinno. Mimo wszystko chyba jednak warto przyjrzeć się całości bliżej :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, zaraz po lekturze myślałam, że można przejść mimo :) Ale skoro przypomina mi się po kilku miesiącach, to może jednak coś w tym jest. Tylko nie oczekuj zbyt wiele :)
UsuńMyślę, że haczyk tkwi w Twojej wrażliwości na zaprezentowany w książce - niekoniecznie udanej - temat. Tak zgaduję, bo mi się tak czasami zdarza (:
OdpowiedzUsuńTak, coś w tym jest :) W dodatku co jakiś czas w mediach pojawiają się informacje o pomyłkach przy in vitro i temat odżywa.
UsuńAle nie da się ukryć, że książce jednak sporo brakuje.
Swego czasu dość głośno było o tej książce, ale teraz jakoś sprawa przycichła. Z jednej strony miałabym ochotę przeczytać ze względu na kontrowersyjny temat, ale z drugiej jakoś papierowi bohaterowie i niezbyt dopracowane zakończenie mnie zniechęcają.
OdpowiedzUsuńNie doradzę, bo jak dla mnie forma jest słabiuuutka i sporo tam kompletnie niewiarygodnych wydarzeń rodem z kina akcji, ale z drugiej strony jakiś haczyk tam jest :) Więc to chyba rzeczywiście indywidualna sprawa :) Ale jeśli przeczytasz, będziesz mogła mi powiedzieć czy masz podobne uwagi, a chętnie bym poznała Twoją opinię :)
UsuńNiewielu ludzi potrafi udźwignąć podobne tematy i ich nie zadeptać, a by napisać w ujęciach wielostronnych, oprócz zaplecza merytorycznego trzeba się dokopać w sobie wielkich pokładów empatii - nie każdy to potrafi i nie każdemu się chce.
OdpowiedzUsuńTak, to prawda :) Tutaj pojawił się chyba jednak inny problem - autorka chciała, żeby to było ciekawe i przedobrzyła z akcją. Tak mi się wydaje :) I pojawiły się próby zabójstw, zastraszanie i inne brawurowe pomysły.
UsuńO, to chyba jeszcze gorzej...
UsuńAle mimo wszystko po każdej książce coś w człowieku zostaje, jak nie w taki, to w inny sposób daje o sobie znać. ;-)
Święta prawda :)
UsuńA ja chyba zaryzykuję i pomimo tych płytkich postaci i słabego zakończenia, rozejrzę się za książką. Bardzo zainteresował mnie temat i chętnie poczytam o problemach, które zostały poruszone. Niedawno oglądałam program dokumentalny na ten temat i to rozbudziło moją ciekawość.
OdpowiedzUsuńOczywiście, zaryzykuj, bo głównemu tematowi nie można niczego zarzucić, a mnie nie podeszła jedynie forma :) Kto wie, może akurat Tobie przypadnie do gustu :)
UsuńTemat brzmi mocno, szkoda, że postaci papierowe - czasem pełnokrwisty bohater udźwignie wszystkie niedogodności fabuły. Ale, jak widać, nawet haczyk wystarcza :)
OdpowiedzUsuńDziwna sprawa z tą książką - naprawdę widzę, że warsztat kuleje, aż zgrzytam zębami, ale coś tam jest intrygującego :)
UsuńO, bardzo się cieszę :) Mam nadzieję, że Ci się spodobają, choć może być różnie, bo Bargielska jest specyficzna. Ale ostrzegać Cię nie trzeba, to przecież oczywiste, że gusta bywają różne :) Biedronkę popodglądam na smaka, nic nie kupuję, bo właśnie dostałam w prezencie górę książek :)
OdpowiedzUsuńtym razem książka nie w moim guście, ale wiem co czujesz pisząc o tym "nie zapominaniu", bo i na mnie niektóre książki tak działają, pamiętam i myślę o nich, a nie wywołały efekty wow;) pozdraiwam
OdpowiedzUsuńNajdziwniejsze jest to, że odkładałam książkę rozczarowana :)
UsuńBrak szarości stanowi dla mnie zbyt dużą wadę. ;) Ale wiesz, zauważyłam, że niektórzy autorzy nie radzą sobie z takimi kontrowersyjnymi tematami i uciekają właśnie w przesadę: jak bohater zły, to przed niczym się nie cofnie itd.
OdpowiedzUsuńOtóż to :) A ja jednak lubię, kiedy fikcja jest wiarygodna w obrębie tego wymyślonego świata :)
UsuńJak zawsze recenzja, którą przyjemnie się czyta :) Co do książki, to raczej nie będę jej specjalnie szukać. Ale jak trafi w moje ręce, przeczytam - ze względu na tematykę i ten haczyk, o którym wspominasz.
OdpowiedzUsuńTak zrób, specjalnie szukać nie warto, ale poniuchaj, jeśli przypadkiem znajdziesz, a wtedy koniecznie podziel się wrażeniami :)
UsuńJa tak miałam z Ofiarowaną, o siostrzenicy głowy scjentologów. Nie była to najlepsza książka, ale długo trzymała. Zahaczyła się o moją głowę i kazała wciąż wracać myślami:)
OdpowiedzUsuńW takim razie dobrze wiesz, o czym piszę :) A Ofiarowana była chyba kiedyś kotem w worku w promocji w Woblinku, nie kupiłam, a może miałabym z nią podobnie. Choć to chyba jednak indywidualna sprawa ;)
Usuń