Znowu reportaż i znowu Rosja, bo ciągle wydaje mi się, że mogę zrozumieć więcej. I nagle trafiam na książkę, która już na okładce ma zdanie „Rosja to stan umysłu”. Swoiste usprawiedliwienie – nie staraj się, bo i tak jej nie rozgryziesz. I automatycznie budzi się mój sprzeciw, nie dam się zbyć zużytym frazesem. Już to przerabiałam przy książce Wacława Radziwinowicza, ale genialna Swietłana Aleksijewicz podniosła poprzeczkę. Chcę wiedzieć więcej i Anna Wojtacha, będzie moją przewodniczką.
(...) ludzie opowiadali mi swoje najskrytsze historie. Takie, które łatwiej opowiedzieć komuś obcemu. Niczym barmanowi, który nie dość, że nie ocenia, to jeszcze w odpowiednim momencie napełni kieliszek i znacząco, ze zrozumieniem pokiwa głową. Byłam ich barmanem, spowiednikiem, przyjacielem – tylko na cztery czy pięć dób, ale to nigdy nie miało znaczenia*.
Już wiadomo, że to zupełnie inna literatura i chyba możecie sobie wyobrazić styl tej książki. Żywy język, w którym raz po raz prześlizguje się ironia i soczyste wulgaryzmy. Gdyby jakiś szalony archiwista zechciał poukładać książki według ich stylu, Wojtacha znalazłaby miejsce gdzieś między reportażystą Hugo-Baderem i gawędziarzem Bruczkowskim. Trochę bliżej tego drugiego.
Siedem rozdziałów o (nie)zwykłych ludziach – żołnierz, który wrócił z Czeczeni i jego nadludzko wytrzymała matka, budowniczy gazociągu w Tajdze, były więzień, prostytutka i snajper Specnazu. Wódka leje się strumieniami, ludzie się otwierają, a autorka słucha, nie ocenia, ale czasami wymykają się jej dosadne komentarze. Nie ukrywa swojego zdania i czasami sama wysuwa się na pierwszy plan.
Bo musicie wiedzieć, że to niezupełnie jest książka o Rosji, o Putinie, systemie. Zabijemy albo pokochamy mówi o ludziach, także o Wojtasze. Najwięcej dowiedziałam się właśnie o autorce, bo już w pierwszym rozdziale otwarcie opisuje historię swojego związku z Ogim, wspomnianym snajperem. Później sama staje się bohaterką tekstów, nie ograniczając swojej roli do obserwowania. Co rusz pakuje się w tarapaty, włączając się w losy rozmówców i próbując na nie wpływać. To ma swoje słabe i mocne strony, bo o ile osobiste życie dziennikarki zupełnie mnie nie interesuje, to właśnie dzięki takiemu podejściu zbliża się do ludzi, z którymi się spotyka, a to już zaleta.
– Aniczka, ja ci coś powiem – Wiktor nachyla się w moja stronę. Patrzę w jego przekrwione oczy. – Z nami to jest prosta sprawa: albo cię zabijemy, albo cię pokochamy**.
Najbardziej zainteresował mnie tekst o podróży na wyspę Olchon. Paradoksalnie nie ze względu na Swietłanę, bohaterkę tego rozdziału, ale ze względu na miejsce. I tutaj ujawniła się duża wada tej książki – nie ma w niej ani jednego zdjęcia. Trudno byłoby fotografować bohaterów, bo pewnie niektórym zależało na anonimowości, ale autorka raz po raz wspomina o aparacie, a potem zostawia nas z niedosytem. Fotografie doskonale uzupełniłyby na przykład ten fragment o biwaku nad Bajkałem.
Czasami miałam też wrażenie, że to tekst typu making-of, że autorka omija to, co najważniejsze i dzieli się historiami, które dzieją się obok. Pewnie dlatego, że spotkania z bohaterami mają miejsce trochę mimochodem, kiedy Wojtacha wraca skądś, dokądś zmierza, kończy jakąś pracę albo właśnie zaczyna. Takie opowieści spoza głównego nurtu, bo i bohaterowie nieraz właśnie poza głównym nurtem żyją.
Podsumowując, dla mnie było tu trochę za dużo Wojtachy, a za mało Rosji. Nie dowiedziałam się niczego nowego o tym kraju, ale poczytałam o ciekawych ludziach z pokręconymi życiorysami. Jeśli liczycie na drugą Aleksijewicz, będziecie bardzo rozczarowani, ale jeśli macie ochotę na książkę trochę bardziej gawędziarską niż reporterską, śmiało czytajcie Zabijemy albo pokochamy!
*Anna Wojtacha, Zabijemy albo pokochamy. Opowieści z Rosji, Wydawnictwo Znak 2015, s.11.
** tamże, s.25.
** tamże, s.25.
Dziękuję za książkę Wydawnictwu Znak Literanova.
A właśnie miałabym ochotę na takie ludzkie historie. Brak zdjęć mi nie przeszkadza :)
OdpowiedzUsuńTo zdecydowanie musisz przeczytać tę książkę :) Pośmiejesz się, posmucisz, czasem pokręcisz głową z niedowierzaniem. A wszystko w kilka godzin, bo wciąga :)
UsuńCzyli tak jak w przypadku Hugo-Badera, że autorka jest główną bohaterką swojej książki? :)
OdpowiedzUsuńTrochę tak :) A osobiste wstawki mnie akurat nie ciekawią w tym przypadku. Ale z Badera ma też to, że szybko likwiduje dystans, a to mi się akurat podoba :)
UsuńTak "Rosja to stan umysłu" kiedyś próbowałam zrozumieć ten kraj, lecz po wielu podejściach i rozmowach z kolegą Rosjaninem z dziada pradziada i jego stwierdzeniu, że i on nie rozumie swojego kraju poddałam się...
OdpowiedzUsuńTak, w tej książce też właśnie Rosjanie wypowiadają to zdanie, więc nie sposób z tym dyskutować ;)
UsuńMnie też ciągnie mentalnie w tamte strony (choć najpierw Bałkany, potem Rosja). Dlatego tytuł zapamiętuję. Ale z lekką ostrożnością. Tak przeczuwałam (po okładce), że więcej będzie przygód autorki i wątków pobocznych, niż rosyjskiego sedna. Widać z oddali, że nie jest to typowy reportaż. Czasem i na takie książki mam ochotę, ale wtedy przypominam sobie, że przede mną jeszcze "Czasy second-hand" i... wiadomo, co pójdzie na pierwszy ogień :)
OdpowiedzUsuńU mnie najpierw Skandynawia, później Rosja :) A "Czasy secondhand" i "Zabijemy albo pokochamy" to rzeczywiście zupełnie inny kaliber, ale uczciwie przyznaję, że Wojtasze udało się przyciągnąć moją uwagę i połknęłam tę książkę w dwa wieczory.
UsuńJa też ostatnio dużo czytam o naszych wschodnich sąsiadach.
OdpowiedzUsuńJeśli upolowałaś coś ciekawego, na pewno będę podpytywać o wrażenia :) A na razie wypatrzyłam u ciebie najnowszego noblistę i zaczyna mnie kusić, żeby zrobić sobie małą przerwę od literatury faktu.
UsuńSama nie wiem czy chciałabym przeczytać tę książkę, czy nie. Z jednej strony taki gawędziarski styl mi się podoba, ale z drugiej chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej na temat Rosji, a nie autora. Może kiedyś sięgnę, nie wykluczam, ale najpierw chciałabym przeczytać "Czasy secondhand" :)
OdpowiedzUsuńDowiesz się nie tylko o autorce, ale też o różnych Rosjanach. Może być? :) A "Czasy..." niezmiennie polecam, choć trzeba pamiętać, że to inne czasy, inny styl i inne wrażenia. Daj znać, jeśli którąś przeczytasz :)
UsuńGawęda bardziej mi podchodzi niż reportaż (w końcu przepadam za prozą Bruczkowskiego), co prawda kierunek tej gawędy mniej... ale świat trzeba poznawać, będę miała na oku!
OdpowiedzUsuńMoże się podobać, to pewne :) Trochę jak opowieść kumpeli, która przeżyła coś niesamowitego. To ma swój urok :)
UsuńFaktycznie, ostatnio Rosja często gości u Ciebie na blogu. Tak sobie teraz skojarzyłem, że jeden z niewielu reportaży, które miałem okazji przeczytać zatytułowany "Gazprom. Rosyjska broń" mógłby pasować do Twojej aktualnej ścieżki czytelniczej. Ta książka, napisana przez 2 rosyjskich dziennikarzy, w ciekawy sposób ukazuje narodziny gazowego imperium, którego powstanie zbiegło się z upadkiem ZSRR, i które do dziś stanowi b. ważny element w polityce zagranicznej Putina.
OdpowiedzUsuńTo jest jakaś rosyjska fala, wpadłam w ten temat i idę za ciosem :) Teraz powolutku przesuwa się w stronę reportaży o Skandynawii (moja Asbrink!), ale mam jeszcze coś wschodniego na oku. I dzięki za podpowiedź, może znowu dowiem się czegoś nowego :)
UsuńLubię właśnie takie opowieści o ludziach i takie toczące się "trochę obok". Będę pamiętać tytuł:)
OdpowiedzUsuńBierz w ciemno, jeśli lubisz :) To się dobrze czyta, mnie tylko nie interesowały te osobiste wątki. Kwestia gustu, wiadomo :)
UsuńTrudno mi ocenić czy duża obecność autorki w tekście przeszkadzałaby mi w jego odbiorze, ale przyznam, że jakoś niechętnie myślę o tym, że czytałabym o jej romansie i emocjonalnym podejściu w innych aspektach.
OdpowiedzUsuńTen romans to dosyć oryginalna historia i wydaje mi się, że może interesować. No i Ogi jest obecny jeszcze w innych tekstach, więc trzeba było go opisać :) Mnie zaskoczyła otwartość autorki, ale to oczywiście jej decyzja. No i fakt, ja tego nie oczekiwałam po tej książce, ale pewnie komuś się spodoba. Może rzeczywiście wcale by ci to nie przeszkadzało :)
UsuńW końcu napisałam swój tekst, uporządkowałam myśli i muszę stwierdzić, że doszłam do tych samych wniosków, co Ty. Może tylko nie brakowało mi zdjęć.
OdpowiedzUsuńA przy okazji - ostatnio zdarzyło mi się przeczytać książkę podróżniczą ze zdecydowanie wyższej półki - "Cień Jedwabnego Szlaku" Colina Thubrona (polecam!) - pierwszej takiej, w której też zdjęć nie było. Autor wynagrodził to takimi opisami, że wydawało się, że człowiek mu towarzyszy. Ale autor to rocznik '39, może wtedy inaczej uczono ludzi opisywać i odbierać świat? Nie neguję aparatów fotograficznych i zdjęć w książkach, bo to jednak duże udogodnienie dla autorów. Ale może my czytelnicy coś na tym tracimy?
Oczywiście Thubron to inna skala niż Wojtacha!
Może rzeczywiście coś w tym jest, że niektórzy autorzy piszą tak, że już żadne zdjęcia nie są potrzebne? Masz rację :)
UsuńU Wojtachy brakowało mi ich tylko w kilku momentach, na pewno przy opisie tego biwaku nad Bajkałem. Bo zdjęć ludzi nie oczekiwałam :)
Ale ja tak mam z niektórymi książkami, że natychmiast googlam, jeśli brakuje mi fotografii. Przy tej książce tak było, przy reportażu Ilony Wiśniewskiej też. Zresztą nie tylko przy reportażach to robię - street view i już wiem więcej ;)
PS Thubron jest chyba z serii, z której mam Safari mrocznej gwiazdy. To rzeczywiście inna skala. Narobiłaś mi ochoty na taką książkę, przeproszę się chyba z tym Safari :)
UsuńZgadza się, to ta seria. Ja akurat czytałam wcześniejsze wydanie Thubrona, Świata książki.
UsuńCo do zdjęć pewnych miejsc - doskonale Cię rozumiem :) Sama szukałam zdjęć gór Cameron w Malezji po przeczytaniu powieści "Ogród wieczornych mgieł" Tan Twan Enga (również polecam!)