W Trójce Ekrudy pierwszy raz mowa o poezji. Ba, w ogóle na Ekrudzie wcześniej nie pojawiały się wiersze. Ale dziś jest wyjątkowa okazja i trzeba ją uczcić – setna rocznica urodzin Zuzanny Ginczanki.
Słyszeliście wcześniej o Ginczance? Była utalentowaną polską poetką*, należała do tak zwanego drugiego pokolenia Skamandrytów. Pamiętacie te opowieści o warszawskich kawiarniach, w których spotykała się artystyczna cyganeria dwudziestolecia międzywojennego? W Małej Ziemiańskiej u boku Tuwima, w Zodiaku z Gombrowiczem – Ginczanka należała do tego szalonego towarzystwa.
Wiersze Zuzanny Ginczanki ukazywały się w Wiadomościach Literackich, potem w Szpilkach, w końcu w pierwszym (i jedynym) tomie O Centaurach. Młodziutka poetka zapowiadała się wspaniale. Co było dalej? Druga wojna światowa. Ginczanka została rozstrzelana w 1944 roku w Krakowie, miała wtedy zaledwie dwadzieścia siedem lat.
Twórczość Ginczanki dopiero się kształtowała, były tam wiersze słabsze, były i literackie perełki. Można jednak, za przykładem Izoldy Kiec**, wyróżnić kilka okresów, w których poezja Zuzanny Ginczanki zmieniała się i dojrzewała. Wybrałam trzy wiersze, które reprezentują różne etapy: od poezji radosnej, pachnącej Skamandrem przez tę poszukującą własnej drogi, przeczuwającą już nieszczęście, ale ciągle jeszcze przeplataną satyrą spod znaku Szpilek aż po dojrzałą, pogodzoną z nadchodzącą katastrofą.
wzwyż się przedłużam pionem:
azotu –
pary –
tlenu –
barometr serca krew ciśnie jak rtęćne srebro,
by zmierzyć ciężar szczęść
na skali pulsu przemów;
lecz nie znam wcale cyfr, o których cyrkle prawią
i nie znam wcale liczb barometrycznych ciśnień,
gdy nocą brzemię nieb
w konarach
moich
ramion
zakwita jaśnią gwiazd jak drobnokwietną
wiśnią –
To jest nie lada sztuczka:
udźwignąć własne szczęście –
radośnie,
świętokradzko
nie ugiąć się pod niebem –
– jak Atlas dźwigam hardo na barkach siną przestrzeń,
na której słońce z miedzi
jaskrami
znaczy
przebieg. –
z prochu,
nie obrócę się
w proch.
Nie zstąpiłam
z nieba
i nie wrócę do nieba.
Jestem sama niebem
tak jak szklisty strop.
Jestem sama ziemią
tak jak rodna gleba.
Nie uciekłam
znikąd
i nie wrócę
tam.
Oprócz samej siebie nie znam innej dali.
W wzdętym płucu wiatru
i w zwapnieniu skał
muszę
siebie
tutaj
rozproszoną
znaleźć.
Słyszeliście wcześniej o Ginczance? Była utalentowaną polską poetką*, należała do tak zwanego drugiego pokolenia Skamandrytów. Pamiętacie te opowieści o warszawskich kawiarniach, w których spotykała się artystyczna cyganeria dwudziestolecia międzywojennego? W Małej Ziemiańskiej u boku Tuwima, w Zodiaku z Gombrowiczem – Ginczanka należała do tego szalonego towarzystwa.
Wiersze Zuzanny Ginczanki ukazywały się w Wiadomościach Literackich, potem w Szpilkach, w końcu w pierwszym (i jedynym) tomie O Centaurach. Młodziutka poetka zapowiadała się wspaniale. Co było dalej? Druga wojna światowa. Ginczanka została rozstrzelana w 1944 roku w Krakowie, miała wtedy zaledwie dwadzieścia siedem lat.
Twórczość Ginczanki dopiero się kształtowała, były tam wiersze słabsze, były i literackie perełki. Można jednak, za przykładem Izoldy Kiec**, wyróżnić kilka okresów, w których poezja Zuzanny Ginczanki zmieniała się i dojrzewała. Wybrałam trzy wiersze, które reprezentują różne etapy: od poezji radosnej, pachnącej Skamandrem przez tę poszukującą własnej drogi, przeczuwającą już nieszczęście, ale ciągle jeszcze przeplataną satyrą spod znaku Szpilek aż po dojrzałą, pogodzoną z nadchodzącą katastrofą.
MITOLOGIA RADOSNA
Jak Atlas dźwigam hardo na barkach własne niebo –wzwyż się przedłużam pionem:
azotu –
pary –
tlenu –
barometr serca krew ciśnie jak rtęćne srebro,
by zmierzyć ciężar szczęść
na skali pulsu przemów;
lecz nie znam wcale cyfr, o których cyrkle prawią
i nie znam wcale liczb barometrycznych ciśnień,
gdy nocą brzemię nieb
w konarach
moich
ramion
zakwita jaśnią gwiazd jak drobnokwietną
wiśnią –
To jest nie lada sztuczka:
udźwignąć własne szczęście –
radośnie,
świętokradzko
nie ugiąć się pod niebem –
– jak Atlas dźwigam hardo na barkach siną przestrzeń,
na której słońce z miedzi
jaskrami
znaczy
przebieg. –
WYJAŚNIENIE NA MARGINESIE
Nie powstałamz prochu,
nie obrócę się
w proch.
Nie zstąpiłam
z nieba
i nie wrócę do nieba.
Jestem sama niebem
tak jak szklisty strop.
Jestem sama ziemią
tak jak rodna gleba.
Nie uciekłam
znikąd
i nie wrócę
tam.
Oprócz samej siebie nie znam innej dali.
W wzdętym płucu wiatru
i w zwapnieniu skał
muszę
siebie
tutaj
rozproszoną
znaleźć.
***
Non omnis moriar – moje dumne włości,
Łąki moich obrusów, twierdze szaf niezłomnych,
Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel
I suknie, jasne suknie pozostaną po mnie.
Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,
Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,
Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla,
Donosicielko chyża, matko folksdojczera.
Tobie, twoim niech służą, bo po cóż by obcym.
Bliscy moi – nie lutnia to, nie puste imię.
Pamiętam o was, wyście, kiedy szli szupowcy,
Też pamiętali o mnie. Przypomnieli i mnie.
Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze
I zapiją mój pogrzeb i własne bogactwo:
Kilimy i makaty, półmiski, lichtarze –
Niechaj piją noc całą, a o świcie brzasku
Niech zaczną szukać cennych kamieni i złota
W kanapach, materacach, kołdrach i dywanach.
O jak będzie się palić w ręku im robota,
Kłęby włosia końskiego i morskiego siana,
Chmury rozprutych poduszek i obłoki pierzyn
Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;
To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym
I uskrzydlonych nagle w aniołów przemieni.
Taka była Zuzanna Ginczanka. Powinniśmy częściej o niej mówić.
* Ginczanka (jej prawdziwe nazwisko to Gincburg) urodziła się w Kijowie, wychowała się w Równem i była żydowskiego pochodzenia, a do Warszawy przyjechała dopiero w 1935 roku, ale sama uważała się za polską poetkę.
** Pisząc o Ginczance korzystałam z tomu Udźwignąć własne szczęście (wydała go w 1991 roku BRAMA – Książnica Włóczęgów i Uczonych), który przygotowała i opatrzyła bardzo ciekawym wstępem Izolda Kiec. A jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, sięgnijcie po świetną monografię Zuzanna Ginczanka. Życie i twórczość również autorstwa Kiec (Obserwator 1994).
Zdjęcie pochodzi z domeny publicznej, autor nieznany.
O jak będzie się palić w ręku im robota,
Kłęby włosia końskiego i morskiego siana,
Chmury rozprutych poduszek i obłoki pierzyn
Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;
To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym
I uskrzydlonych nagle w aniołów przemieni.
Taka była Zuzanna Ginczanka. Powinniśmy częściej o niej mówić.
* Ginczanka (jej prawdziwe nazwisko to Gincburg) urodziła się w Kijowie, wychowała się w Równem i była żydowskiego pochodzenia, a do Warszawy przyjechała dopiero w 1935 roku, ale sama uważała się za polską poetkę.
** Pisząc o Ginczance korzystałam z tomu Udźwignąć własne szczęście (wydała go w 1991 roku BRAMA – Książnica Włóczęgów i Uczonych), który przygotowała i opatrzyła bardzo ciekawym wstępem Izolda Kiec. A jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, sięgnijcie po świetną monografię Zuzanna Ginczanka. Życie i twórczość również autorstwa Kiec (Obserwator 1994).
Zdjęcie pochodzi z domeny publicznej, autor nieznany.
Pierwszy raz usłyszałam jakiś czas temu i to prawdopodobnie od Ciebie:) Bardzo lubię jej wiersze :)
OdpowiedzUsuńA masz ulubiony? Bo ja chyba najbardziej lubię "Wyjaśnienie na marginesie", choć kilka fragmentów innych wierszy też mi się jakoś samo zapamiętało ;)
UsuńWłaśnie dzisiaj skończyłem czytać biografię Tuwima ("Tuwim. Wylękniony bluźnierca"). Książka dość obfita, ale akurat o Zuzannie Ginczance nie wspomniano ani słowem.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję się bez bicia, że o poetce jak dotąd nie słyszałem, stąd niski ukłon w Twoją stronę i podziękowanie za przybliżenie jej sylwetki. Wybrane wiersze - fantastyczne. Ostatni bardzo mocny, wstrząsający, do trzewi sięgający. Drugi i pierwszy - lekko buńczuczne i buntownicze, chociaż i refleksyjne.
O szkoda, że nie ma mowy o Ginczance w biografii Tuwima. Zdaje się, że w jej biografii Tuwima nikt by nie pominął :) A gdyby nie wojna, może wszyscy więcej byśmy o Ginczance mówili.
Usuń"Wyjaśnienie na marginesie" bardzo, bardzo do mnie trafia.
OdpowiedzUsuń#mamtaksamo ;)
Usuń"[Non omnis moriar]" to jeden z moich ulubionych wierszy -- ten spis rzeczy, które dawały radość, tuż przed samą katastrofą, kiedy podmiot liryczny już wie, że zaraz przyjdzie koniec, i nic nie pozostanie, a przedmioty zmienią właścicieli, może na takich, którzy nie będą chcieli pamiętać o poprzednim -- to zawsze robi na mnie ogromne wrażenie. Natrafiłam na ten wiersz kilka lat temu w trakcie jeden z lektur o Zagładzie i pozostał ze mną, wracam do niego co jakiś czas.
OdpowiedzUsuńNajbardziej poruszające w tym wierszu jest chyba to, że jest w nim ta świadomość strasznego dalszego ciągu, a jednak to ciągle jest literatura. Taka skrajna chwila, a Ginczanka zostaje poetką do końca.
UsuńA ja chyba najbardziej lubię jednak "Wyjaśnienie na marginesie" albo "Kobietę" (Szukam w myśli warg męskich...).