ości

Plotki, plotki wszędzie. Kto kogo zdradził, kto przytył, kto się pokłócił, kto zakochał. Gwiazdy na plaży, celebryci na bankiecie, ulubieńcy publiczności nawet w lodówkach.

O tej książce było bardzo głośno, mówiło się o niej nawet w programach śniadaniowych. Głównie dlatego, że autor nie ukrywał, iż bohaterowie "ości" mają swoje pierwowzory wśród osób znanych z mediów. Cały ten rozgłos sprawił, że niektórzy traktują "ości" jako zamiejscowy wydział Pudelka.  Liczą, że znajdą w tej książce echa celebryckich skandalików. Tymczasem fakt, że autor wzorował się na rzeczywistych osobach ma znaczenie jedynie dla wiarygodności fabuły. Nie trzeba wiedzieć, o kim konkretnie pisze Karpowicz, bo kiedy nie zna się plotek, czyta się "ości" szerzej.

Ta książka to skrajnie współczesna powieść obyczajowa z wielotorową narracją. O czym są "ości"? Chciałabym je streścić, ale powiedzielibyście, że taka gmatwanina losów w przyrodzie występuje jedynie w "Modzie na sukces". Karpowicz mnoży bowiem na potęgę bohaterów i związki, w które ich wplata. A wszystko po to, by pokazać skomplikowane, czasem toksyczne relacje międzyludzkie, całe siatki takich powiązań. Relacje między dwiema postaciami nie istnieją zatem  w oderwaniu od ich relacji z pozostałymi osobami. Zupełnie jakby wszyscy byli wielką rodziną.

O rodzinie właśnie są "ości", ale Karpowicz zadaje kłam ogólnie przyjętej definicji rodziny. Autor pokazuje rodzinę otwartą, zmieniającą się jak puzzle w trakcie układania, jak patchwork. Rodzina w "ościach" to na przykład syn, matka, ojciec, nowy partner matki, nowa partnerka ojca, tchórzofretka... Samo życie. Stara definicja rodziny zużyła się, nie nadąża za nowymi realiami i Karpowicz bardzo zgrabnie to pokazał.

Bohaterowie "ości"  w ogóle specjalizują się w łamaniu schematów, nic sobie nie robią z konwenansów i są tak pokręceni,  że z przyjemnością bym się z nimi wszystkimi zaprzyjaźniła. Są inteligentni i dowcipni, co sprawia, że niektóre dialogi są cudownie absurdalne, podszyte ironią w dobrym stylu. 

Ironia i inne wygibasy językowe bardzo mi się w "ościach" podobają. Początkowo skojarzyłam je z Masłowską i jej książką "Kochanie, zabiłam nasze koty", ale gdzież jej tam do Karpowicza. Karpowicz wydaje się języka bardziej świadomy, w jego książce rozkładanie słów na czynniki pierwsze nie jest wyłącznie zabawą. W "ościach" przełamywanie schematów pojawia się więc nie tylko w treści, ale i w formie. 
Już sam tytuł przykuwa uwagę i każe się zastanowić, dlaczego uparcie zapisuje się go małą literą. Po lekturze staje się jasne, że tytułowe ości to nie samodzielny wyraz, a przyrostek -ości, który możemy uzupełnić dowolną treścią, by zmienić jego znaczenie.

Pozornie lekka książka, a tak dobrze przemyślana. W efekcie Ignacy Karpowicz stworzył portret szeroko rozumianej rodziny, która nie stała się źródłem pokaźnych dochodów jakiegoś psychoanalityka wyłącznie dlatego, że jego funkcję pełni już przekupna tchórzofretka. 

Jest śmiech, są łzy, jest też śmiech przez łzy i straszny bałagan w relacjach międzyludzkich. Kto by pomyślał, że to przepis na całkiem przyzwoitą książkę.

13 komentarzy

  1. Muszę przeczytać. Ta recenzja zachęca mnie bardziej niż opis na okładce czytany w Empiku. Bo jednak nie kupiłam:)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniec świata, Małgośka sięga po "zamiejscowy oddział Pudelka" ;) Właśnie sobie czytam Masłowską i miałam z nią skojarzenia, zanim o niej wspomniałaś. Jakoś tak mieszane mam uczucia do tych "ości", ale może kiedyś z ciekawości... Będę miała na uwadze.

    OdpowiedzUsuń
  3. M., czuję na sobie odpowiedzialność, więc zaczynam się modlić, żebyś nie żałowała;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tigerlily, ja nawet po przeczytaniu mam mieszane uczucia;) Choć były o niebo lepsze niż przypuszczałam.

    OdpowiedzUsuń
  5. To teraz już na pewno muszę przeczytać!:)Tak się zastanawiam, czy kiedyś żałowałam, że straciłam czas na jakąś książkę...hmmm...no w dalekiej młodości były pastelowe utwory Danielle Steel, mogłam wtedy czytać Tołstoja...;)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  6. M., czy Twój promotor o tym wiedział?:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hmm...ja mu nie mówiłam...a Ty????? Jeśli go spotkasz, to Broń Boże ani słowa!- bo gotów mi cofnąć mój wymęczony tytuł naukowy;)
    Może by się wziąć za tego Tołstoja...to chyba wstyd, że czytałam tylko Annę Kareninę.
    Eh. Jeszcze nie mam całej klasyki przeczytanej, a tu współcześni piszą i piszą...jak na złość!
    M.

    OdpowiedzUsuń
  8. Możesz przyjąć zasadę, że czytasz tylko dzieła zmarłych już autorów. To da Ci trochę czasu:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ooooo, świetny pomysł! Tylko w sumie to może być niemiłe, jak nie będę mogła się doczekać, żeby coś przeczytać;)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  10. Małgosiu, czytam Twoje wszystkie recenzje od deski do deski. Po tej, mimo, że unikam pudelkowych klimatów, czuję się zachęcona do przeczytania "ości" :)

    Udanej środy!

    OdpowiedzUsuń
  11. Kasiu, jeśli kiedyś "ości" wpadną w Twoje ręce, mam nadzieję, że mnie nie przeklniesz, że wprowadziłam Cię w błąd i że przypadną Ci do gustu;)

    OdpowiedzUsuń
  12. czytałam różne opinie na jej temat i jestem coraz bliżej sięgnięcia :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetna recenzja! Widziałem tę książkę już kilka razy, czytałem o niej na pary blogach, ale dopiero Twój tekst sprawił, że powieść wydaje się naprawdę godna uwagi.

    Tylko to słowo "patchwork" mnie przeraża - ostatnimi czasy ciągle i wszędzie się słyszy o "patchworkowych" rodzinach. Większość polskich celebrytów chce chyba takie tworzyć :)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.