Lubicie się bać?

Macie plany na wieczór? Jeśli nie, to przygotowałam dla Was świetną propozycję. Nie ma lepszego towarzystwa na Halloween niż człowiek, który sprawi, że poczujecie się, jakbyście znów mieli pięć lat i bali się potworów spod łóżka. Wiecie już o kim mowa? Panie i Panowie, przed Państwem Neil Gaiman i jego wspaniała Koralina! 

neil gaiman, koralina, recenzja
Mały Neil Gaiman (źródło)
W kontekście Koraliny to jest 
ilustracja doskonała 
Autora pewnie znacie, Koralinę też już mogliście czytać, a może nawet oglądać, ale jestem przekonana, że z przyjemnością przypomnicie sobie, jak straszy Mistrz Gaiman. A może wszystko ciągle przed Wami? W takim razie nie ma na co czekać, upewnijcie się, że pod kanapą pusto (potem będziecie bali się zajrzeć) i zaczynamy!

Koralina to książka dla dzieci-twardzieli. Takich, co to przedkładają klasyczne baśnie nad ich wygładzone wersje, przy których majstrował wujek Disney. Właściwie myślę, że ktoś powinien przyjrzeć się drzewu genealogicznemu Gaimana, bo wietrzę pokrewieństwo z braćmi Grimm! Tropem jest groza w najlepszym gatunku, której w dziełach wszystkich wspomnianych panów nie brakuje.

- Uciekaj - rzucił pierwszy z głosów; Koralinie zdawało się, że należy do dziewczynki. - Uciekaj, póki masz jeszcze powietrze w płucach, krew w żyłach i ciepło w sercu. Uciekaj, póki masz umysł i duszę*.

Domyślam się, że najpóźniej w tym momencie zaczęliście się zastanawiać, o czym to właściwie jest. Nic nowego - Gaiman wziął z literatury to, co znane i lubiane, wymieszał w doskonałych proporcjach i oto powstała współczesna baśń. Tytułowa Koralina to dziewczynka, która wraz z rodzicami wprowadza się do starego domiszcza. W pozostałych mieszkaniach rezydują dwie leciwe aktorki, które potrafią wróżyć z fusów i starszy pan tresujący myszy do mysiego (a jakże!) cyrku. Pewnego dnia dziewczynka odkrywa tajemnicze drzwi i mimo przestróg przechodzi przez nie. Po drugiej stronie znajduje mieszkanie łudząco podobne do jej własnego i kobietę podobną do jej mamy:

Przypominała nieco matkę Koraliny, tyle że...
Tyle że skórę miała białą jak papier.
Tyle że była wyższa i chudsza.
Tyle że palce miała za długie i cały czas nimi poruszała, a jej ciemnoczerwone paznokcie były ostre i zakrzywione [...]
A potem się odwróciła. Zamiast oczu miała wielkie czarne guziki.
neil gaiman, koralina, recenzja
Straszna okładka upiornej książki

Druga matka? To, zdaje się, podrasowana macocha spotykana w wielu baśniach. Stary dom, w którym dzieją się dziwne rzeczy? Znany motyw. Ach, i jeszcze drzwi - takie magiczne przejście do innego świata też już widzieliśmy. Wystarczy przypomnieć sobie króliczą norę z Alicji w Krainie Czarów czy szafę, która prowadzi do mojej ukochanej Narnii**. A za drzwiami jest świat na opak rządzący się logiką snu, gdzie dzieją się czary, zwierzęta potrafią mówić i nic nie jest tym, na co wygląda na pierwszy rzut oka.
Znacie to? Jasne!

Jeśli dokładniej przyjrzeć się Koralinie, okazuje się, że można znaleźć jeszcze więcej nawiązań do książek Lewisa Carrolla, chociażby lustro w mieszkaniu drugiej matki albo towarzyszący Koralinie kot. A kot to mój ulubieniec, bo Gaiman dał mu wspaniałą sarkastyczną duszę. Zobaczcie sami:

- Umiem mówić.
- W domu koty nie mówią.
- Nie? - spytał kot.
- Nie - potwierdziła Koralina.
Kot zeskoczył wdzięcznie z murka na trawę obok stóp Koraliny. Uniósł wzrok i spojrzał na nią.
- Cóż, zapewne mam do czynienia z ekspertem - powiedział sucho - Ostatecznie, co ja wiem? Jestem tylko kotem.

Prawda, że niezwykły? A w Koralinie znajdziecie jeszcze więcej cudownych postaci i mnóstwo aluzji literackich. O braciach Grimm już wiecie, o Alicji też, ale podpowiem jeszcze, że dociekliwy czytelnik znajdzie ślad Pinokia Collodiego, a nawet dzieł Szekspira. Więcej nie zdradzę, drążcie sami.

Będziecie też musieli znaleźć własną interpretację książki Gaimana. Ja poszłam tropem motta*** i odczytałam Koralinę jako opowieść o pokonywaniu największych strachów, ale możliwości jest wiele. Gaiman jest prawdziwym Mistrzem, tacy jak on zostawiają nas z milionem pytań.

Boicie się? To przeczytajcie! Bo to książka dla tych, co się lubią bać.


* Cytaty tradycyjnie z elektronicznej wersji książki. 
** Rzecz jasna o Opowieściach z Narnii mowa.
*** "Baśnie są bardziej niż prawdziwe: nie dlatego, iż mówią nam, że istnieją smoki, ale uświadamiają, iż smoki można pokonać" G.K. Chesterton

Tytuł oryginału: Coraline,
Przełożyła Paulina Braiter,

Neil Gaiman, Koralina, Wydawnictwo MAG 2012.

Munro w wersji audio, czyli czytam uchem

Dziarsko powtórzę za klasykiem: pogłoski o mojej śmierci były mocno przesadzone. Żyję i nawet grasuję po Targach Książki, o czym świadczą nieostre zdjęcia wrzucane tu i tam. A kiedy nie bywam i nie wydaję pieniędzy na kolejne książki - czytam te, które od dawna czekają na swoją kolej. Tym razem wylosowałam opowiadania Alice Munro, a że miło wspominałam poprzednie spotkanie z jej twórczością, znowu wybrałam wersję audio.  I gorzko zapłakałam nad swoją naiwnością, bo jednak audio audio nierówne. Ale o tym później - zanim poznęcamy się nad lektorką, zapłaczmy nad okładką.

audiobook, alice munro, recenzja, miłość dobrej kobiety
Nie, nie dlatego, że brzydka, bo zdarzało mi się oglądać dużo gorsze. Nie zgrzytałabym zębami, gdyby nie to, że często za sprawą tej okładki wrzuca się noblistkę do szufladki z niezbyt wartościową literaturą. Ze wszech miar niesłusznie, bo można Munro nie lubić, ale chyba trudno odmówić jej doskonałego warsztatu, a Miłość dobrej kobiety jest jego przykładem.

Opowiadania zebrane w tym tomie nie są tak ściśle połączone jak te z Za kogo ty się uważasz. Gdybym koniecznie musiała wskazać, co je wiąże to chyba temat, ogólnie rzecz ujmując, człowiek w rozterce. To niezbyt precyzyjne określenie, ale trudno znaleźć inne, które zawierałoby wszystkie problemy pojawiające się w tej książce. Może ta tytułowa miłość, ale to chyba jeszcze bardziej wieloznaczne.

Jest tu mowa o nieplanowanej ciąży, o aborcji, o trudnym macierzyństwie. Skomplikowane uczucia, relacje w rodzinie, w społeczeństwie - wszystko to znajdziecie w Miłości dobrej kobiety. Miszmasz? A właśnie nie. Munro świetnie nad tym panuje, a każde opowiadanie to zamknięta i dopracowana całość. Jasne, że trudno wyczerpać tematy, jeśli porusza się ich tak wiele, ale przecież nie o to chodzi. Powiedziałabym nawet, że to, co niedopowiedziane jest jedną z zalet tej książki. Drugą jest nietypowa perspektywa. Przykład? Ostatnie opowiadanie - nieopierzona matka zmaga się ze swoją nową rolą i doprowadza do pełnej grozy sytuacji. Intrygujące? Tylko trochę? A autorka podkręciła akcję, opisując wszystko z perspektywy dziecka. Proste, a tak dobrze wpłynęło na atmosferę utworu!

Podobne napięcie powstało dzięki nielinearnej narracji - to nic oryginalnego, ale u Munro świetnie zgrywa się z tematyką. W niektórych opowiadaniach mieszają się więc wydarzenia przeszłe z teraźniejszymi, dostajemy opowieść we fragmentach, dzięki czemu całość robi się bardziej intrygująca, a narrator raz po raz wyprowadza nas w pole. W rezultacie kluczymy w domysłach, dla mnie nie lada gratka.

A gdzie łyżka dziegciu? Munro jest świetna, gromy należą się wyłącznie wydawcy. Niezależnie od tego, jaką formę książki wybieram, spodziewam się, że będzie dopracowana pod każdym względem. Tymczasem wydawcy zapominają czasem, że audiobookowi też przydałaby się korekta. Pamiętacie, jak narzekałam na Marcina Perchucia, który mylił imiona bohaterów i przypadkiem ożywił martwą Księżniczkę z lodu? Niniejszym do grona potępionych lektorów włączam czytającą Miłość dobrej kobiety Annę Cieślak, która akcentowała losowe wyrazy w zdaniach, prawie każde imię czytała na kilka sposobów (i to w obrębie jednego akapitu, więc raczej nie zapominała jaka wersja obowiązywała poprzednio), a do pokoju wprowadziła postać, która od dawna w nim była. Ale to wszystko drobiazgi. Nigdy nie zapomnę "szturowej drogi"! Za pierwszym razem myślałam, że to przejęzyczenie, ale kiedy lektorka powtórzyła to bez najmniejszego zawahania, jęknęłam. Anno Cieślak, myślę że w Kanadzie bardziej popularne są jednak drogi szutrowe.

Nie da się tego zignorować, stąd apel: Wydawcy, zadbajcie o korektę audiobooków!
Tym razem wersja dla zwolenników krótkiej formy brzmi tak: audio Munro wilkiem.


Tytuł oryginału: The Love of a Good Woman,
Przełożyła Agnieszka Pokojska,
Czytała: Anna Cieślak,

Alice Munro, Miłość dobrej kobiety, Wydawnictwo W.A.B. 2013.

Dwa miliony rupii

Ważna, mocna i piękna książka. Świetne połączenie istotnego tematu i doskonałej formy. Długo na coś takiego czekałam. I jeszcze sobie poczekam, bo Źródła miłości są niezłe, ale niestety nie aż tak. W rzeczywistości z mojego pierwszego zdania ta książka nie ma nic, z drugiego tylko dobry temat. Dlaczego więc o niej w ogóle wspominam? Bo miałam zapomnieć szybciej niż czytałam, a ciągle pamiętam. I nie mam pojęcia, gdzie jest haczyk.

kishwar desai, źródła miłości, recenzja, surogatki, in vitro
Kishwar Desai wzięła na warsztat naprawdę ważne tematy - in vitro i macierzyństwo zastępcze. Akcję umieściła w Indiach, w klinice, która teoretycznie zajmuje się leczeniem niepłodności. W praktyce stanowi intratne przedsięwzięcie polegające na kojarzeniu rodziców z surogatkami i prowadzeniu ich ciąż. Zważywszy na to, jakie kontrowersje wiążą się z tym tematem, książka Desai mogła zrobić sporo zamieszania właściwie na całym świecie.

[...] trzy pary z Ameryki, jedna francuska, pięć brytyjskich, jedna niemiecka i dwie australijskie. W większości były to łatwe sprawy, oprócz dwóch par homoseksualnych – jednej z Wielkiej Brytanii, a drugiej z Niemiec. Zajmował się nimi wyłącznie dlatego, że płacili podwójnie. Normalna stawka dwóch milionów rupii* wzrastała w takich przypadkach do czterech milionów, ponieważ załatwianie w Indiach spraw homoseksualistów rodziło wiele komplikacji**.

Główną bohaterką jest Simran, pracownica społeczna, która opiekuje się matkami zastępczymi we wspomnianej klinice. W innych rozdziałach głos przejmują lekarze, pary, starające się o dzieci, a nawet ludzie, którzy dostrzegają w całym przedsięwzięciu możliwość zarobku. Dzięki temu autorka mogła zarysować wszelkie możliwe spojrzenia na temat. Dosyć zgrabnie przywołała nie tylko zalety, ale i wady macierzyństwa zastępczego i in vitro w ogóle. Wplotła wątek moralnej dezaprobaty i niebezpieczeństw związanych z niedoskonałościami rozwiązań prawnych. Brzmi całkiem dobrze, prawda?

Ale nie zapominajmy, że Źródła miłości to nie reportaż, choć niektóre sytuacje są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Fikcję widać przede wszystkim w konstrukcji postaci, które są - co tu kryć - po prostu papierowe. Mówią o emocjach, ale tych emocji zupełnie nie da się w nich wyczuć. Może to kwestia przekładu, może innego kręgu kulturowego, ale bohaterowie tej książki są mało wiarygodni. Powiedziałabym nawet, że są odrobinę karykaturalni - zwłaszcza ci źli, dla nich nie ma świętości. Autorka stwierdziła chyba, że jeśli już zajmują się in vitro wyłącznie dla pieniędzy, to nie cofną się przed najpoważniejszymi przestępstwami. A dobrzy? Takie zupełnie pozytywne postaci właściwie nie istnieją, bo jeśli lekarz przeprowadza zabiegi in vitro - to przede wszystkim dla zysku, jeśli kobieta chce mieć dziecko - to chorobliwie. Nie ma szarości, wszystko jest przerysowane.

Najsłabszy element tej książki? Zakończenie! Desai przez cały czas umiejętnie stopniuje napięcie, powoli ujawnia szczegóły, z których gorączkowo próbujemy poskładać fabułę, aż nagle koniec. Szast-prast, wszystko przyspieszyło i sprawa została zamknięta, jakby głównej bohaterce znudziło się prywatne śledztwo, które tak brawurowo prowadziła. Albo jakby autorce zabrakło zapału, żeby porządnie pozamykać wątki. O nie, pani Desai, bum i happy end z górą lukru to nie jest to, co powinno się znaleźć na końcu tej książki.

Ale skoro jest tak chropowato (autorka sama użyła tego określenia, tylko chyba co innego miała na myśli), to dlaczego utrzymuję, że warto to przeczytać? Bo w tle tej opowieści jest historia dziewczynki, która - wskutek fatalnej pomyłki - urodziła się chora. A takie rzeczy się zdarzają i to jest najprawdziwsza, dająca do myślenia część tej książki rekompensująca kulawą formę.

I chyba właśnie to jest ten haczyk, dla którego pamiętam, choć już dawno miałam zapomnieć.


* około 110000 zł, 
** Cytat pochodzi z elektronicznej wersji książki.

Tytuł oryginału: ORIGINS OF LOVE,
Przekład: Ewa Zagawa,

Uśpiony głos

uśpiony głos, dulce chacon, recenzja, guernica
Pablo Picasso Guernica 1937 (źródło)
Ten obraz nie znalazł się tutaj bez powodu. Jeśli dobrze się przyjrzycie, zauważycie, że jego fragment umieszczono na okładce polskiego wydania książki Uśpiony głos. To oczywiście też nie przypadek, bo Guernicę Picassa z książką Dulce Chacón łączy dramatyczny temat. Ogólnie rzecz ujmując - Hiszpania za rządów Francisco Franco. Czarno-biały obraz upamiętnia zbombardowanie Guerniki przez Niemców, którzy wspierali dyktatora. Książka opowiada o wydarzeniach nieco późniejszych. O tym, jaki los spotkał ludzi podejrzewanych o sprzyjanie zwolennikom republiki w latach czterdziestych minionego wieku, w czasie hiszpańskiej wojny domowej i tuż po niej.

Wiem, wiem! Zaczynacie się wahać, bo brzmi poważnie, a repetytorium z historii akurat nie ma pod ręką. Bez obaw! To nie jest jedna z tych książek, które rozumieją tylko historycy, bo roi się od tajemniczych dat i postaci znanych tylko ze słyszenia. Wystarczy ogólna wiedza na temat tego, co Franco zgotował Hiszpanii, a najważniejsze opowie już autorka. Główną rolę odgrywają tu emocje, a te są zrozumiałe mimo upływu lat.

Strach Elviry. Strach Hortensii. Strach kobiet, które przyzwyczaiły się rozmawiać szeptem. Strach w ich głosach. I strach w ich spłoszonym wzroku, odwracanym, żeby nie widzieć krwi. Żeby nie widzieć strachu w równie spłoszonych oczach ich bliskich.
Był‍ dzień odwiedzin.
Kobieta, której było pisane zginąć, jeszcze nie wiedziała, że ma zginąć*.

uśpiony głos, dulce chacon, recenzja, guernica
Głównymi bohaterkami tej książki są kobiety. Te, które w więzieniu czekają na wyrok za walkę po stronie przeciwników Franco, ale i te, które pozostały na wolności i próbują nie wpaść w ręce podejrzliwych zwolenników dyktatora. Najtragiczniejsze wydają się losy Hortensii, ciężarnej dziewczyny, oczekującej na wyrok za udział w antyfrankistowskiej partyzantce. To ciężkie przewinienie, wyrok może być tylko jeden i pozostaje jedynie mieć nadzieję, że ciąża okaże się okolicznością łagodzącą.

Ale najbardziej wyrazistą bohaterką tej książki jest siostra Hortensii, Pepita. Wiecznie przestraszona, niewinna dziewczyna, której młodość pochłonął reżim. Właściwie nie tylko młodość - odebrał jej wszystko.

Perspektywa, którą przyjęła pisarka wydaje się dosyć nietypowa. Zwykle, kiedy czytamy o wojnie, obserwujemy ją z punktu widzenia walczących mężczyzn, a przecież kobiety w tym czasie nie znikają. Ich też to dotyczy i właśnie o tym autorka dobitnie mówi.

Największe wrażenie robi to, że Uśpiony głos to opowieść fikcyjna, ale stworzona z prawdziwych i udokumentowanych wydarzeń. One po prostu dotyczyły wielu różnych osób, ale w większości zdarzyły się naprawdę. Dulce Chacón zebrała wspomnienia, które latami były uśpione i dała im głos. A zrobiła to w dobrym stylu, bez patosu i ozdobników. Ta książka ma tak mocną treść, że forma nie musi za nią krzyczeć. Jest tylko jeden element przykuwający uwagę - narrator, który wyprzedza akcję i - jak w cytacie wyżej - na przykład zdradza, że wkrótce zginie ktoś, kto jeszcze o tym nie wie.

Na podstawie Uśpionego głosu powstał film pod tym samym tytułem. Reżyser nie był wprawdzie tak subtelny jak Dulce Chacón i dodał kilka scen, które miały chyba wyjaśnić mniej spostrzegawczym odbiorcom, kto jest dobry, a kto zły. Zupełnie niepotrzebnie. Widz by sobie poradził i bez tych przerysowanych podpowiedzi. Tak, tym razem też film jest słabszy od książki. Ale ciągle niezły, więc możecie go potraktować jako uzupełnienie lektury.

Mogłabym napisać, że to poruszająca opowieść, że trudna i ważna, ale darujmy sobie truizmy. Po prostu przeczytajcie.


* Cytat pochodzi z elektronicznej wersji książki Uśpiony głos Dulce Chacón.

Tytuł oryginału: La voz dormida,
Przekład: Katarzyna Okrasko i Aleksandra Wiktorowska.

Dulce Chacón, Uśpiony głos, Wydawnictwo Marginesy 2014.

Obsługiwane przez usługę Blogger.